Mój mąż nigdy nie wychodzi z domu: duszę się w czterech ścianach naszego luksusu

— Znowu siedzisz w tym samym miejscu, Michał? — zapytałam, próbując ukryć irytację, kiedy weszłam do salonu. Siedział na tej samej kanapie, w tej samej szarej bluzie, z laptopem na kolanach. Nawet nie podniósł wzroku znad ekranu.

— Pracuję, Aniu — mruknął. — Przecież wiesz, że mam spotkanie.

To był już trzeci dzień z rzędu, kiedy nie wyszedł nawet na chwilę do ogrodu. Od kiedy jego rodzice wyjechali do Hiszpanii i zostawili nam ten dom pod Warszawą, Michał coraz bardziej zamykał się w sobie. Praca zdalna była dla niego błogosławieństwem — i przekleństwem dla mnie.

Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu cieszyłam się z tego prezentu. Dom z ogrodem, własny gabinet, przestronna kuchnia. Miałam wtedy nadzieję, że to będzie początek naszego szczęśliwego życia. Ale teraz czuję się jak w złotej klatce.

Najgorsze są poranki. Budzę się i wiem, że on już jest — tuż obok, w tej samej przestrzeni. Nie ma momentu ciszy, nie ma samotności. Nawet kiedy idę do łazienki, słyszę jego kroki na korytarzu.

— Może byśmy gdzieś wyszli? — zaproponowałam pewnego popołudnia. — Spacer po lesie? Kino?

— Po co? — odpowiedział beznamiętnie. — Wszystko mamy tutaj.

Wszystko mamy tutaj. Te słowa dźwięczą mi w głowie jak przekleństwo. Mamy wszystko — oprócz siebie nawzajem.

Zaczęłam rozmawiać o tym z moją mamą przez telefon.

— Aniu, on zawsze był taki zamknięty? — zapytała z troską.

— Nie… kiedyś był inny. Kiedy jego rodzice jeszcze tu mieszkali, wychodziliśmy razem na obiady, spotykaliśmy się ze znajomymi. Teraz… on jakby zniknął.

Mama westchnęła.

— Może tęskni za rodzicami? Może czuje się zagubiony?

Może. Ale czy to usprawiedliwia to, że ja czuję się coraz bardziej samotna?

Wieczorami siedzę w kuchni i patrzę na niego przez szybę drzwi do salonu. Czasem mam wrażenie, że jestem niewidzialna. On żyje w swoim świecie — świecie pracy, internetu i wspomnień o rodzinie, która wyjechała.

Pewnego dnia postanowiłam zrobić coś szalonego. Spakowałam torbę i wyszłam bez słowa. Pojechałam do mojej przyjaciółki, Kasi, do centrum Warszawy.

— Wyglądasz na wykończoną — powiedziała Kasia, nalewając mi herbaty.

— Bo jestem — przyznałam. — Nie wiem już, co robić. Kocham go, ale nie mogę tak żyć.

Kasia spojrzała na mnie poważnie.

— A próbowałaś z nim o tym porozmawiać?

— Próbowałam. On mówi tylko: „Przecież wszystko jest dobrze”.

Zostałam u Kasi na noc. Po raz pierwszy od dawna poczułam się wolna. Rano wróciłam do domu i zastałam Michała siedzącego dokładnie tam, gdzie go zostawiłam.

— Gdzie byłaś? — zapytał chłodno.

— U Kasi. Musiałam odpocząć od tego domu… od ciebie.

Zamilkł na chwilę.

— Nie rozumiem cię, Aniu. Masz wszystko: dom, pieniądze, spokój.

— Ale nie mam ciebie! — wykrzyknęłam. — Jesteś tu fizycznie, ale jakby cię nie było!

Po tej rozmowie przez kilka dni panowała między nami cisza. Michał zamknął się jeszcze bardziej. Ja zaczęłam coraz częściej wychodzić sama: do sklepu, na spacer, do kawiarni. Poznałam nawet nową koleżankę z sąsiedztwa, Martę.

Pewnego wieczoru Marta zaprosiła mnie na kolację do siebie.

— Twój mąż nigdy nie wychodzi? — zapytała z niedowierzaniem.

— Nigdy — odpowiedziałam smutno. — Czasem mam wrażenie, że boi się świata poza tym domem.

Marta pokiwała głową.

— Może powinien porozmawiać z kimś… specjalistą?

Wróciłam do domu późno. Michał czekał na mnie w kuchni.

— Martwię się o ciebie — powiedział cicho.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

— A ja martwię się o nas.

To był pierwszy raz od dawna, kiedy naprawdę ze sobą rozmawialiśmy. Michał przyznał się wtedy, że odkąd jego rodzice wyjechali, czuje się zagubiony i niepotrzebny. Dom stał się dla niego schronieniem przed światem, którego nie rozumie i którego się boi.

Zaproponowałam terapię par. Zgodził się niechętnie. Pierwsze spotkania były trudne; Michał milczał lub odpowiadał półsłówkami. Ale z czasem zaczął mówić więcej: o lęku przed zmianą, o presji bycia „tym idealnym synem”, o poczuciu pustki po wyjeździe rodziców.

Ja też zaczęłam mówić o sobie: o samotności wśród luksusu, o potrzebie bliskości i wspólnego życia poza domem.

Minęło kilka miesięcy. Nie jest idealnie — Michał nadal spędza dużo czasu w domu, ale czasem wychodzimy razem na spacer czy do kina. Ja nauczyłam się dbać o swoje potrzeby i nie bać się mówić o tym głośno.

Czasem jednak wracam myślami do tamtych dni i zastanawiam się: czy można być samotnym mając wszystko? Czy dom bez prawdziwej obecności drugiej osoby to jeszcze dom?