Mój mąż przyprowadził kochankę do naszego domu, gdy leżałam w szpitalu – czy można jeszcze zaufać rodzinie?

– Naprawdę nie rozumiesz, co się stało? – mój głos drżał, a w gardle czułam gulę większą niż kiedykolwiek. Stałam w progu naszego mieszkania, jeszcze osłabiona po operacji wyrostka, z torbą szpitalną w ręku. Przede mną stał Paweł, mój mąż od dziesięciu lat, z miną niewiniątka.

– Przesadzasz, Anka. To tylko koleżanka z pracy, przyszła na chwilę… – zaczął, ale nie dokończył. W powietrzu unosił się zapach jej perfum, a na stole leżały dwie filiżanki i niedojedzone ciasto.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam wszystkiego. Nie wiedziałam, że ta „chwila” trwała kilka nocy, kiedy ja walczyłam z bólem i samotnością na szpitalnym łóżku. Nie wiedziałam, że sąsiedzi widzieli ją wychodzącą rano z naszego mieszkania. Dowiedziałam się dopiero później – od sąsiadki z naprzeciwka, pani Zosi, która zawsze wszystko widzi i wie.

Ale wtedy, w tamtej chwili, czułam tylko pustkę. I wstyd. Bo przecież powinnam była coś zauważyć wcześniej. Może gdybym była bardziej atrakcyjna? Może gdybym nie chorowała? Może gdybym lepiej gotowała albo mniej narzekała?

Zadzwoniłam do mamy. Potrzebowałam wsparcia, ciepłego słowa, zwykłego: „Jestem z tobą”. Zamiast tego usłyszałam:

– Aniu, faceci tacy są. Musisz być silna i nie robić scen. Może powinnaś się bardziej postarać? Wiesz, Paweł zawsze był przystojny… A ty ostatnio taka zmęczona i wiecznie chora.

Poczułam się zdradzona podwójnie. Najpierw przez Pawła – mojego męża, z którym dzieliłam życie, plany i marzenia. Potem przez mamę – kobietę, która powinna być moją ostoją.

Przez kolejne dni chodziłam po mieszkaniu jak cień samej siebie. Paweł udawał, że nic się nie stało. Przynosił mi herbatę do łóżka, pytał o zdrowie, a potem wychodził „na siłownię” albo „do pracy”. Telefon miał zawsze wyciszony.

W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam wprost:

– Czy ty mnie zdradzasz?

Spojrzał na mnie z politowaniem:

– Anka, wymyślasz. Jesteś przewrażliwiona po tej operacji.

Nie miałam dowodów. Tylko intuicję i plotki sąsiadów. Ale czułam to całym ciałem – chłód w jego spojrzeniu, dystans w dotyku.

Któregoś dnia przyszła do mnie Basia – moja przyjaciółka jeszcze z liceum. Przyniosła mi rosół i czekoladę.

– Anka, musisz coś z tym zrobić. On cię nie szanuje! – powiedziała stanowczo.

– Ale co mam zrobić? Nie mam dokąd pójść. Mama mnie nie rozumie. Nie mam pieniędzy na własne mieszkanie… – łzy same napływały mi do oczu.

Basia przytuliła mnie mocno:

– Masz mnie. I masz siebie. Nie pozwól mu się tak traktować.

Wieczorem długo patrzyłam w sufit. Przypominały mi się wszystkie nasze wspólne chwile – ślub w kościele na Woli, pierwsze mieszkanie na Ursynowie, narodziny naszej córki Oliwki… Gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę jestem winna temu, co się stało?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Pawłem raz jeszcze. Czekałam aż wróci z pracy.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

Usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał na zegarek.

– Słucham.

– Wiem o wszystkim. Sąsiedzi widzieli twoją kochankę. Nie będę udawać, że nic się nie stało.

Zamilkł na chwilę, potem wzruszył ramionami:

– No i co? Myślisz, że jesteś taka święta? Od miesięcy nie ma między nami bliskości! Ciągle tylko narzekasz i chorujesz!

Te słowa bolały bardziej niż sama zdrada. Jakby cała moja wartość sprowadzała się do tego, czy jestem zdrowa i uśmiechnięta.

Wyprowadził się następnego dnia. Zabrał kilka rzeczy i wyszedł bez słowa pożegnania.

Mama zadzwoniła wieczorem:

– Aniu, może przesadzasz? Może powinnaś go przeprosić? Dziecko potrzebuje ojca…

Nie odpowiedziałam jej nic. Po raz pierwszy poczułam się naprawdę sama.

Przez kilka tygodni żyłam jak w zawieszeniu. Ola pytała o tatę coraz częściej. Tłumaczyłam jej coś o pracy za granicą, o delegacjach… Nie umiałam powiedzieć prawdy pięciolatce.

Basia pomagała mi jak mogła – robiła zakupy, zabierała Olę na plac zabaw. Ale wieczorami płakałam w poduszkę.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie pani Zosia:

– Pani Aniu, widziałam pańskiego męża z tą kobietą pod blokiem… Ale proszę się nie martwić! Jest pani silna dziewczyna!

Te słowa dodały mi otuchy. Może rzeczywiście jestem silna? Może dam radę sama?

Zaczęłam szukać pracy na pół etatu – znalazłam ogłoszenie o recepcjonistce w pobliskiej przychodni. Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną z duszą na ramieniu.

– Ma pani doświadczenie z ludźmi? – zapytała pani kierownik.

– Mam doświadczenie z życiem – odpowiedziałam szczerze.

Przyjęli mnie.

Powoli zaczęłam odzyskiwać równowagę. Ola śmiała się coraz częściej. Basia namówiła mnie na wyjście do kina.

Paweł dzwonił czasem – chciał widywać Olę w weekendy. Zgodziłam się dla dobra dziecka.

Mama przestała dzwonić tak często. Może poczuła się winna? A może po prostu nie wiedziała już, co powiedzieć.

Dziś patrzę na siebie sprzed kilku miesięcy i widzę inną kobietę – słabszą, zagubioną, zależną od innych. Teraz wiem jedno: nikt nie ma prawa odbierać mi godności ani mówić mi, ile jestem warta.

Czasem pytam siebie: czy można jeszcze zaufać rodzinie? Czy po takiej zdradzie można jeszcze wierzyć w ludzi? Może to właśnie wtedy poznajemy swoją prawdziwą siłę?