Gdy tata wrócił z pracy: Historia o tym, jak jeden wybór zmienił wszystko
– Nie rób tego, tato! – krzyknęłam przez okno, widząc jak ojciec zdejmuje czapkę służbową i rusza w stronę sąsiadów. Był już po służbie, ale w jego ruchach wciąż była ta sama stanowczość, którą znałam od dziecka. Zawsze powtarzał, że policjantem jest się nie tylko na służbie. Ale tego dnia… tego dnia wszystko się zmieniło.
Mieszkaliśmy w małym miasteczku pod Radomiem. Każdy znał każdego, plotki rozchodziły się szybciej niż burza. Ojciec, Janusz Nowak, był tu szanowany – czasem nawet zbyt szanowany. Ludzie bali się go trochę, bo był nieugięty i sprawiedliwy. Ale dla mnie był po prostu tatą. Tego popołudnia wrócił wcześniej niż zwykle. Mama gotowała zupę pomidorową, a ja odrabiałam lekcje przy kuchennym stole. Nagle usłyszeliśmy krzyki zza płotu.
– Panie Januszu! Panie Januszu! – wołała sąsiadka, pani Grażyna. – Coś się dzieje u Kowalskich! Ich syn znowu…
Ojciec spojrzał na mnie i mamę. W jego oczach zobaczyłam cień zmęczenia, ale też determinację. Wyszedł bez słowa, a ja pobiegłam za nim do okna.
Na podwórku Kowalskich stała grupka ludzi. W środku tłumu leżał młody chłopak – Bartek Kowalski, znany w okolicy z kłopotów i bójek. Obok niego stał jego ojciec, czerwony ze złości.
– Ty gówniarzu! – wrzeszczał pan Kowalski. – Jeszcze raz mnie okradniesz, to cię własnoręcznie nauczę rozumu!
Bartek miał rozciętą wargę i trzymał się za bok. Ludzie patrzyli na niego z pogardą i litością jednocześnie. Ojciec wszedł między nich bez wahania.
– Wystarczy! – powiedział stanowczo. – Panie Kowalski, proszę się uspokoić.
– To nie pańska sprawa, panie Januszu! – odparł Kowalski. – To mój syn!
– Ale to nie znaczy, że może go pan bić – odpowiedział ojciec spokojnie.
Wiedziałam, że to się źle skończy. W naszym miasteczku rodzina była świętością, a obcy nie mieli prawa się wtrącać. Ale ojciec nie potrafił inaczej.
Bartek spojrzał na niego z wdzięcznością i strachem jednocześnie. Ludzie zaczęli szeptać. Mama stała obok mnie i ściskała fartuch tak mocno, że aż pobielały jej knykcie.
Wieczorem ojciec wrócił do domu późno. Był blady i milczący. Mama podała mu talerz zupy, ale nie tknął jej.
– Po co się mieszałeś? – zapytała cicho. – Przecież wiesz, jak tu jest.
Ojciec spojrzał na nią ciężko.
– Bo nie mogłem inaczej – odpowiedział. – Gdybym odwrócił wzrok… nigdy bym sobie nie wybaczył.
Następnego dnia plotki rozeszły się po całym miasteczku. Jedni mówili, że ojciec uratował Bartka przed kolejnym pobiciem. Inni twierdzili, że nie powinien się wtrącać w cudze sprawy. W sklepie spożywczym ludzie przestali mówić, gdy tylko wszedł do środka. Sąsiad zza płotu przestał mówić „dzień dobry”.
Bartek przez kilka dni nie wychodził z domu. Jego matka przyszła do nas wieczorem i płakała w kuchni mamy.
– Dziękuję panu Januszowi… Nikt inny by się nie odważył…
Ale pan Kowalski przyszedł do nas następnego dnia pijany i wykrzykiwał pod oknem:
– Zniszczył mi pan rodzinę! Przez pana syn mnie nienawidzi!
Ojciec siedział wtedy przy stole i patrzył w ścianę. Ja czułam narastający gniew i strach. Wiedziałam, że od tej pory nic już nie będzie takie samo.
W szkole zaczęli na mnie patrzeć inaczej. „Córka kapusia” – szeptali za moimi plecami. Bartek próbował mi podziękować na przerwie, ale bałam się z nim rozmawiać. Wiedziałam, że jeśli ktoś nas zobaczy razem, będzie jeszcze gorzej.
Mama coraz częściej płakała wieczorami. Ojciec zamknął się w sobie. Przestał żartować przy obiedzie, przestał opowiadać historie z pracy. Stał się cieniem samego siebie.
Minęły tygodnie. Pewnej nocy ktoś wybił nam szybę w kuchni. Na podwórku znalazłam kartkę: „Zostaw nasze sprawy w spokoju”.
Bałam się zasypiać. Mama zaczęła rozważać przeprowadzkę do siostry do Warszawy.
Pewnego dnia Bartek przyszedł do nas do domu. Było już ciemno, padał deszcz.
– Przepraszam… – powiedział cicho do ojca. – Dzięki panu… zacząłem myśleć inaczej. Chciałem tylko powiedzieć… dziękuję.
Ojciec uśmiechnął się smutno.
– Dbaj o siebie, chłopcze – odpowiedział i poklepał go po ramieniu.
Bartek wyjechał kilka miesięcy później do pracy za granicą. Plotki ucichły powoli, ale nigdy już nie byliśmy tacy jak dawniej.
Czasem zastanawiam się, czy warto było zapłacić tak wysoką cenę za odwagę i sprawiedliwość. Czy można być dobrym człowiekiem i jednocześnie szczęśliwym? Czy każda odwaga musi kosztować aż tyle?