„Zwykła” – historia, która boli do dziś. Czy matka może nieświadomie złamać serce własnego dziecka?

– Zobacz, jaka ona… taka zwykła. – Słowa mamy rozbrzmiewały w kuchni, kiedy miałam zaledwie sześć lat. Stałam za drzwiami, ściskając w dłoniach pluszowego misia. Myślałam, że rozmawia z ciocią o kimś innym, ale potem usłyszałam swoje imię. – No, Ania nigdy nie była ładna. Taka szara myszka, nie to co dzieci sąsiadki.

Od tamtej chwili coś we mnie pękło. Przestałam się uśmiechać na zdjęciach, unikałam spojrzeń w lustro. W szkole podstawowej byłam tą cichą dziewczynką w ostatniej ławce. Nauczycielka od polskiego raz powiedziała: „Ania, masz piękne oczy, powinnaś częściej patrzeć ludziom w twarz”. Ale ja już wtedy wiedziałam, że nie jestem „ładna”.

Mama nigdy nie była czuła. W domu panował porządek i chłód. Tata pracował całymi dniami na budowie, wracał zmęczony i milczący. Mój brat Bartek był oczkiem w głowie mamy – wysoki, przystojny, zawsze z medalem na szyi po kolejnych zawodach sportowych. Ja? Ja byłam tłem.

Pamiętam pewien wieczór, kiedy miałam trzynaście lat. Siedziałam przy stole, ucząc się do sprawdzianu z matematyki. Mama weszła do kuchni i rzuciła:
– Może byś się w końcu uczesała? Z takimi włosami nikt cię nie polubi.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam jej odpowiedzieć, zapytać, dlaczego nigdy nie mówi mi nic miłego. Ale tylko skinęłam głową i poszłam do łazienki.

W gimnazjum zaczęły się docinki ze strony rówieśników. „Anka-szara łanka”, „patyk”, „okularnica”. Każdego dnia wracałam do domu z ciężarem na sercu. Mama powtarzała: „Nie przejmuj się, jak będziesz miała maturę, to wszystko się zmieni”. Ale nie mówiła tego z troską – raczej z rezygnacją.

W liceum postanowiłam coś zmienić. Zapisałam się na zajęcia teatralne – chciałam nauczyć się mówić głośno, być kimś innym choć przez chwilę. Tam poznałam Magdę – dziewczynę o burzy rudych włosów i śmiechu, który rozjaśniał każdy dzień.
– Anka, masz taki delikatny uśmiech! – powiedziała mi kiedyś po próbie.
Zdziwiło mnie to. Nikt nigdy nie powiedział mi czegoś takiego.

Zaczęłam eksperymentować z makijażem, choć mama kręciła nosem:
– Po co ci to? I tak nic z tego nie będzie.
Ale ja uparcie próbowałam dalej – tusz do rzęs, delikatny róż na policzkach. Po raz pierwszy poczułam się… ładna?

Pewnego dnia wróciłam do domu z nową fryzurą – krótkim bobem. Mama spojrzała na mnie i wzruszyła ramionami:
– No… może trochę lepiej.
To był dla mnie ogromny krok naprzód.

Na studiach wyjechałam do Krakowa. Tam nikt mnie nie znał, nikt nie pamiętał tej „szarej myszki”. Poznałam Pawła – chłopaka z sąsiedniego wydziału. Zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia (tak przynajmniej twierdził). Nie mogłam uwierzyć, że ktoś może patrzeć na mnie z takim zachwytem.

Kiedy pierwszy raz przyjechał do mojego rodzinnego domu, mama przyjęła go chłodno:
– A co ty widzisz w naszej Ani?
Paweł uśmiechnął się szeroko:
– Wszystko! Jest piękna i mądra.
Mama tylko przewróciła oczami.

Po latach zaczęłam pracować jako nauczycielka języka polskiego w liceum. Uczennice często przychodziły do mnie po radę:
– Proszę pani, czy ja jestem ładna?
Patrzyłam im w oczy i widziałam siebie sprzed lat – zagubioną, przestraszoną dziewczynkę.
– Jesteś wyjątkowa – odpowiadałam każdej z nich.

Z czasem coraz częściej słyszałam komplementy od znajomych:
– Ania, jak ty wypiękniałaś!
– Ale masz styl!
Za każdym razem czułam ukłucie żalu – dlaczego mama nigdy tego nie zauważyła?

Ostatnie święta spędziliśmy całą rodziną przy jednym stole. Mama spojrzała na mnie uważnie i powiedziała:
– Wiesz… chyba się myliłam co do ciebie.
Nie odpowiedziałam. W moim sercu nadal tkwiła zadra sprzed lat.

Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę pewną siebie, z własnym zdaniem i pasją. Ale czasem wracam myślami do tej małej Ani stojącej za drzwiami kuchni. Czy gdyby wtedy usłyszała coś innego, jej życie potoczyłoby się inaczej?

Czy naprawdę wygląd decyduje o naszej wartości? A może najważniejsze jest to, co sami o sobie myślimy? Co wy o tym sądzicie?