„Nie dasz sobie rady” – historia o tym, jak ojcowska troska może ranić najbardziej

– Marta, nie dasz sobie rady sama. – Te słowa mojego ojca, wypowiedziane pewnego zimowego wieczoru, rozcięły ciszę w naszym salonie jak nóż. Siedziałam przy stole, dłubiąc widelcem w ziemniakach, a mama nerwowo poprawiała obrus. W powietrzu wisiało napięcie, które znałam od lat, ale tym razem było inne – gęstsze, cięższe, niemal namacalne.

– Tato, mam prawie trzydzieści lat. Pracuję, odkładam pieniądze, wynajęłam mieszkanie… – próbowałam mówić spokojnie, choć głos mi drżał.

– Praca na umowie zlecenie to nie jest prawdziwa praca. A jak zachorujesz? Jak cię zwolnią? – Ojciec patrzył na mnie spod krzaczastych brwi, a jego twarz była surowa jak zawsze, gdy próbował mnie „chronić”.

Mama milczała. Wiedziałam, że chciała coś powiedzieć, ale bała się dolać oliwy do ognia. W końcu westchnęła i wyszła do kuchni. Zostaliśmy sami – ja i on. Dwie skały na przeciwnych brzegach rzeki.

Od dziecka słyszałam, że świat jest niebezpieczny. Że powinnam uważać na ludzi, nie ufać nikomu poza rodziną. Tata zawsze był ostrożny, wręcz przesadnie. Gdy miałam 12 lat i chciałam jechać na zieloną szkołę do Zakopanego, powiedział: „Nie puszczę cię tam sama. Kto cię przypilnuje?”

Teraz miałam 29 lat i czułam się jak wtedy – mała dziewczynka z plecakiem w kwiatki, której nie pozwolono wyjść za próg.

– Tato, muszę spróbować. Nie mogę całe życie mieszkać z wami.

– A co z twoją cukrzycą? Kto ci poda insulinę, jak zasłabniesz?

– Sama sobie radzę od lat! – wybuchłam. – To nie jest już twoja sprawa!

Widziałam ból w jego oczach. Przez chwilę wydawało mi się, że zaraz się rozpłaczę – albo on, albo ja. Ale tylko zacisnął usta i odwrócił wzrok.

Wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.

– Coś się stało? – zapytała z troską.

– Nic… Po prostu muszę się przewietrzyć.

Szłam przez osiedle z głową pełną myśli. Czy naprawdę nie dam sobie rady? Czy tata ma rację? Przecież od lat pracuję jako grafik komputerowy – czasem na umowie zlecenie, czasem na fakturze. Nie mam stałej pracy, ale czy to znaczy, że jestem gorsza?

Wynajęłam kawalerkę na Pradze. Mała, zagracona, ale moja. Każdego dnia uczyłam się nowych rzeczy: jak naprawić cieknący kran, jak zrobić zakupy na cały tydzień i nie wydać połowy pensji na głupoty. Czasem było ciężko – szczególnie gdy cukier spadał mi do niebezpiecznego poziomu i musiałam walczyć o przytomność sama ze sobą.

Ale dawałam radę.

Ojciec dzwonił codziennie. Najpierw pytał o zdrowie, potem o pracę, potem zaczynał narzekać: „A może byś wróciła do domu? Tu masz wszystko pod ręką.”

Pewnego dnia zadzwonił wyjątkowo wcześnie.

– Marta… Mama trafiła do szpitala. Zawał.

Serce mi zamarło. Rzuciłam wszystko i pobiegłam do szpitala. Ojciec siedział na korytarzu skulony jak dziecko.

– Tato…

Spojrzał na mnie i pierwszy raz w życiu zobaczyłam w jego oczach strach.

– Nie wiem, co bym zrobił bez niej…

Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem.

– Tato… Ja też się boję. Ale musimy być silni.

Mama wyszła ze szpitala po tygodniu. Była słaba, ale uśmiechała się do mnie ciepło.

– Dobrze sobie radzisz sama – powiedziała pewnego wieczoru, gdy siedziałyśmy przy herbacie.

Ojciec milczał. Widziałam jednak, że coś w nim pękło. Przestał dzwonić codziennie. Czasem tylko wysyłał SMS-a: „Jak się czujesz?”

Minęły miesiące. Zaczęłam spotykać się z Piotrkiem z pracy – pierwszy raz od dawna poczułam się naprawdę szczęśliwa. Zaprosiłam rodziców na obiad do siebie.

Ojciec wszedł do mojego mieszkania i rozejrzał się niepewnie.

– Ładnie tu masz…

– Sama wszystko urządziłam – powiedziałam z dumą.

Usiedliśmy przy stole. Mama opowiadała o nowym lekarzu, Piotrek żartował o moich kulinarnych eksperymentach. Ojciec milczał przez większość czasu.

Gdy wychodzili, zatrzymał się w drzwiach.

– Marta… Przepraszam. Chciałem dobrze… Ale chyba muszę się nauczyć puszczać cię wolno.

Objął mnie niezręcznie. Poczułam łzy pod powiekami.

Teraz wiem jedno: czasem największą walką jest ta o własną niezależność – nawet jeśli trzeba ją stoczyć z tymi, których kochamy najbardziej.

Czy naprawdę rodzic może wiedzieć lepiej od dorosłego dziecka, co jest dla niego dobre? A może to my powinniśmy nauczyć ich ufać nam tak samo mocno, jak oni chcieli nas chronić?