„Nie mam w sobie siły, by chcieć więcej”. Gdybyśmy mieli dziecko, wszystko by się zmieniło – mówi mój mąż. A jeśli to nigdy nie nastąpi?
– Po prostu… nie mam w sobie tej siły, żeby chcieć więcej – powiedział Bartek, patrząc gdzieś w bok, jakby szukał odpowiedzi na ścianie naszego małego mieszkania na Pradze. – Gdybyśmy mieli dziecko, wszystko by się zmieniło. Wtedy miałbym dla kogo się starać.
Zamarłam. Ile razy już to słyszałam? Oparłam się o blat kuchenny, czując jak narasta we mnie frustracja. Przez okno wpadało blade światło listopadowego popołudnia, a ja miałam wrażenie, że zaraz się uduszę.
– Bartek, a jeśli to nigdy nie nastąpi? – zapytałam cicho. – Jeśli nie będziemy mieli dziecka? Co wtedy? Będziesz tak siedział całe życie na tej samej posadzie i czekał na cud?
Nie odpowiedział od razu. Wziął kubek z zimną już kawą i upił łyk, jakby to miało mu dodać odwagi. Widziałam, jak jego dłoń lekko drży.
– Nie wiem… – mruknął w końcu. – Po prostu nie widzę sensu. Praca mnie dobija, szef jest idiotą, a pensja ledwo starcza na czynsz i rachunki. Po co mam się starać bardziej?
Przez chwilę chciałam go przytulić, powiedzieć, że rozumiem. Ale nie rozumiałam. Przecież życie to nie tylko czekanie na coś, co może nigdy nie nadejdzie.
Poznaliśmy się trzy lata temu na parapetówce u wspólnej znajomej. Bartek był wtedy duszą towarzystwa – opowiadał dowcipy, śmiał się głośno, a jego oczy błyszczały entuzjazmem. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Był inny niż wszyscy – czuły, troskliwy, pełen planów.
Teraz patrzyłam na niego i widziałam cień tamtego chłopaka. Odkąd stracił pracę w agencji reklamowej i zatrudnił się jako magazynier w Biedronce, coś w nim zgasło. Mówił, że to tylko na chwilę, że zaraz znajdzie coś lepszego. Minął rok.
Moja mama powtarzała: „Dziecko cementuje związek”. Ale ja widziałam wokół siebie tyle rozwodów i nieszczęśliwych rodzin, że nie wierzyłam w te słowa. Poza tym… czy naprawdę chcę mieć dziecko tylko po to, żeby Bartek poczuł motywację do życia?
Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra.
– I co tam u was? – zapytała z udawaną lekkością.
– Jak zwykle – westchnęłam. – Bartek znowu mówił o dziecku.
– A ty?
– Ja… nie wiem. Boję się. Boję się, że jeśli zdecydujemy się na dziecko teraz, to utkwimy w tym marazmie na zawsze. Że on nie zmieni się nagle tylko dlatego, że pojawi się ktoś trzeci.
– Może potrzebuje impulsu? – zasugerowała Magda. – Wiesz, czasem facetom trzeba dać kopa.
Poczułam złość. Dlaczego to zawsze kobieta ma być tą odpowiedzialną za „kopanie” faceta? Dlaczego to ja mam być motorem jego życia?
Następnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Bartek siedział przy komputerze i grał w jakąś grę online. Na stole leżały niezapłacone rachunki.
– Bartek, musimy pogadać – powiedziałam stanowczo.
Spojrzał na mnie z niechęcią.
– O czym?
– O nas. O tym, co dalej. Nie możemy żyć w zawieszeniu. Ja chcę czegoś więcej od życia niż czekania na cud.
Wzruszył ramionami.
– To powiedz mi, co mam robić? Złożyć CV do kolejnej pracy za trzy tysiące? Znowu słuchać upokorzeń od szefa?
– Może spróbuj czegoś nowego? Kursy online, przekwalifikowanie się? Przecież jesteś zdolny!
Parsknął śmiechem.
– Ty zawsze masz rozwiązania na wszystko. A ja po prostu nie mam siły.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie. Przestraszyłam się tej myśli – przecież przysięgaliśmy sobie miłość na dobre i złe. Ale czy to jest jeszcze miłość?
Wieczorem poszliśmy na kolację do rodziców Bartka. Jego matka od razu zaczęła temat wnuków.
– No i kiedy w końcu będziecie mieli dzieci? – zapytała z uśmiechem.
Bartek spojrzał na mnie wymownie.
– Jak tylko Asia będzie gotowa – odpowiedział wymijająco.
Poczułam ukłucie winy. Czy naprawdę to wszystko moja wina? Czy jestem egoistką?
Po kolacji wracaliśmy pieszo przez park Skaryszewski. Liście szurały pod nogami, a ja czułam się jak bohaterka kiepskiego filmu.
– Wiesz… – zaczął Bartek niepewnie – może rzeczywiście powinienem spróbować czegoś nowego. Ale boję się porażki.
Zatrzymałam się i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Wszyscy się boimy. Ale jeśli nic nie zrobimy, to nic się nie zmieni.
Przez chwilę milczeliśmy. Potem Bartek objął mnie ramieniem i szliśmy dalej w ciszy.
Minęły tygodnie. Bartek zapisał się na kurs programowania online, ale szybko stracił zapał. Ja rzuciłam się w wir pracy – brałam nadgodziny w biurze rachunkowym, żeby odłożyć choć trochę pieniędzy na przyszłość.
W domu coraz częściej mijaliśmy się bez słowa. Seks był rzadkością; rozmowy ograniczały się do spraw organizacyjnych: zakupy, rachunki, pranie.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Bartka siedzącego przy stole z głową opartą o ręce.
– Co się stało? – zapytałam zaniepokojona.
– Dostałem wypowiedzenie – powiedział bez emocji. – Zwalniają ludzi przed świętami.
Usiadłam obok niego i przez chwilę milczeliśmy razem.
– Może to znak? – powiedziałam w końcu cicho. – Może czas coś zmienić?
Bartek spojrzał na mnie z rozpaczą.
– Ja już nie mam siły walczyć…
Tej nocy długo płakałam do poduszki. Czułam się jak w pułapce: kochałam Bartka, ale coraz bardziej miałam wrażenie, że tonę razem z nim.
Kilka dni później zadzwoniła moja mama.
– Asiu, musisz myśleć o sobie – powiedziała stanowczo. – Nie możesz brać całej odpowiedzialności za wasze życie na siebie.
Zaczęłam chodzić do psychologa. Rozmawiałam o swoich lękach, o poczuciu winy i bezsilności. Zrozumiałam jedno: nie mogę zmusić Bartka do zmiany, jeśli sam tego nie chce.
W końcu usiedliśmy razem przy stole i powiedziałam mu wszystko:
– Bartek… Ja już nie dam rady tak żyć. Potrzebuję partnera, a nie kogoś, kogo muszę ciągnąć przez życie za rękę.
Patrzył na mnie długo w milczeniu. Widziałam łzy w jego oczach.
– Przepraszam… Chciałem być dla ciebie kimś lepszym…
Przytuliłam go mocno i płakaliśmy razem przez długi czas.
Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Może zdecydujemy się na terapię dla par? Może pójdziemy każde swoją drogą? Jedno wiem na pewno: dziecko nie jest rozwiązaniem naszych problemów.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy warto trwać w związku tylko z nadzieją na cud? A może lepiej zawalczyć o siebie już teraz?