Myśleliśmy, że rodzina nas ugości. Schowali nawet ciasto, które sami przywieźliśmy – historia jednej wizyty, która zmieniła wszystko
– Michał, a może nie powinniśmy się narzucać? – zapytała Ewa, kiedy już pakowaliśmy do torby nasze ulubione ciasto z malinami, które upiekła specjalnie na tę okazję.
– Przestań, przecież to rodzina. Mama mówiła, że będzie czekać. Poza tym, ile razy to oni byli u nas? – odpowiedziałem, próbując ukryć niepokój, który jednak gdzieś głęboko się tlił.
Droga do rodzinnego domu w Radomiu minęła nam w milczeniu. Ewa patrzyła przez okno na szare pola, a ja zastanawiałem się, czy rzeczywiście dobrze robimy. Ostatnio kontakty z mamą i siostrą były coraz rzadsze. Odkąd przeprowadziliśmy się do Puław, wszystko jakby się rozluźniło. Ale przecież rodzina to rodzina – myślałem.
Zaparkowaliśmy pod blokiem. Wzięliśmy ciasto i butelkę wina. W windzie Ewa ścisnęła mnie za rękę.
– Michał, pamiętaj, że nie musimy tu zostawać długo – szepnęła.
Drzwi otworzyła mama. Uśmiechnęła się, ale jej oczy były jakieś inne – chłodne, zmęczone.
– O, jesteście. No to chodźcie – rzuciła bez entuzjazmu.
W kuchni panował lekki bałagan. Na stole stały dwa kubki po herbacie i talerz z resztkami kanapek. Siostra, Anka, siedziała przy stole z telefonem w ręku.
– Cześć – mruknęła, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Przywieźliśmy ciasto – powiedziała Ewa z uśmiechem, stawiając wypiek na blacie.
Mama spojrzała na ciasto i bez słowa wsunęła je do lodówki.
– To może herbaty? – zapytałem, próbując rozładować napięcie.
– No… możemy zrobić – odpowiedziała mama i zaczęła nerwowo szukać czajnika.
Usiedliśmy w salonie. Telewizor był włączony, leciał jakiś serial. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
– Co tam u was? – zapytałem w końcu.
– A co ma być… – odpowiedziała Anka. – Praca jak praca. Mama narzeka na zdrowie. Nic nowego.
Ewa spojrzała na mnie z niepokojem. Próbowała zagaić rozmowę o pogodzie, o sąsiadach, o wszystkim, co mogłoby przełamać lodowatą atmosferę. Bez skutku.
Po chwili mama przyniosła herbatę i… kilka suchych herbatników na talerzyku.
– Nie mieliśmy czasu nic przygotować – powiedziała cicho. – Zresztą nie wiedziałam, że przyjedziecie tak nagle.
– Przecież dzwoniłem wczoraj… – zacząłem, ale mama przerwała mi ruchem ręki.
– No tak, ale ostatnio tyle się dzieje…
Zrobiło mi się przykro. Pamiętałem te wszystkie święta, kiedy dom tętnił życiem i zapachami z kuchni. Teraz czułem się jak intruz.
Ewa próbowała jeszcze raz:
– Może zjemy to ciasto? Michał mówił, że pani lubi maliny…
Mama spojrzała na nią z lekkim wyrzutem.
– Może później. Teraz nie mam ochoty na słodkie.
Anka przewróciła oczami i wyszła do swojego pokoju. Zostaliśmy sami z mamą i ciszą tak gęstą, że aż bolały mnie uszy.
Przez kolejną godzinę rozmowa była szarpana i pełna niedopowiedzeń. Mama narzekała na zdrowie, na sąsiadów, na politykę. Ani razu nie zapytała o nasze życie w Puławach, o pracę Ewy czy nasze plany na przyszłość.
W końcu Ewa wstała i zaczęła zbierać kubki po herbacie.
– Może już pójdziemy? – szepnęła do mnie tak cicho, że tylko ja mogłem to usłyszeć.
Poczułem gulę w gardle. Chciałem coś powiedzieć, wyjaśnić tę dziwną atmosferę, ale zabrakło mi słów.
– Mamo… czy coś się stało? – zapytałem w końcu z trudem.
Mama spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.
– Michał… życie się zmienia. Wy macie swoje sprawy, my swoje. Nie oczekujcie nie wiadomo czego…
Zabrzmiało to jak wyrok. Jakbyśmy byli już tylko gośćmi w tym domu.
Wyszliśmy bez słowa. Na klatce schodowej Ewa otarła łzę.
– Myślałam… myślałam, że rodzina to coś więcej – wyszeptała.
W samochodzie długo milczeliśmy. W końcu spojrzałem na nią i powiedziałem:
– Może to my za bardzo wierzyliśmy w te wszystkie rodzinne bajki?
Do dziś nie wiem, co się tak naprawdę stało tamtego dnia. Czy to my się zmieniliśmy? Czy oni? Czy można odbudować coś, co pękło tak cicho i niezauważalnie?
A wy… czy mieliście kiedyś poczucie, że dom rodzinny przestał być domem? Co wtedy zrobiliście?