Codziennie widziałam go na rogu. Gdy w końcu zapytałam dlaczego, usłyszałam historię, która zmieniła moje życie

— Znowu on — pomyślałam, wciskając hamulec na czerwonym świetle. Pan Zbyszek stał na rogu ulicy Słowackiego i Mickiewicza, jak każdego ranka od kilku lat. Zawsze w tej samej czapce z daszkiem, z kubkiem kawy w ręku, machał do przechodniów i kierowców. Czasem ktoś zatrąbił, czasem ktoś się uśmiechnął. Ja zwykle tylko patrzyłam przez szybę, zastanawiając się, kim jest ten człowiek i dlaczego codziennie stoi w tym samym miejscu.

Tego dnia coś we mnie pękło. Może to przez kłótnię z mężem, może przez zmęczenie pracą, a może przez to, że czułam się ostatnio tak bardzo samotna. Zjechałam na pobocze i wysiadłam z auta. Przez chwilę stałam niepewnie, zanim podeszłam bliżej.

— Dzień dobry — powiedziałam nieśmiało.

Pan Zbyszek spojrzał na mnie z uśmiechem.

— Dzień dobry pani! Piękny dziś dzień, prawda?

— Tak… — zawahałam się. — Przepraszam, że tak pytam, ale… widuję pana tu codziennie. Dlaczego pan tu stoi?

Przez chwilę milczał. W jego oczach pojawił się cień smutku.

— Wie pani… To długa historia. Ale jeśli ma pani chwilę, chętnie opowiem.

Usiedliśmy na ławce obok kiosku. Ludzie mijali nas w pośpiechu, nie zwracając uwagi na dwójkę nieznajomych pogrążonych w rozmowie.

— Kiedyś miałem rodzinę — zaczął pan Zbyszek. — Żonę, syna… Mieszkaliśmy niedaleko stąd. Każdego ranka odprowadzałem syna do szkoły. Tu właśnie, na tym rogu, żegnałem się z nim przed lekcjami. Machaliśmy sobie na pożegnanie. To był nasz rytuał.

Zamilkł na chwilę, patrząc gdzieś w dal.

— Pewnego dnia… — głos mu zadrżał — …mój syn nie wrócił ze szkoły. Wypadek samochodowy. Miał wtedy jedenaście lat.

Poczułam ścisk w gardle. Nie wiedziałam, co powiedzieć.

— Po jego śmierci wszystko się rozpadło — mówił dalej cicho. — Żona nie wytrzymała bólu. Odeszła ode mnie kilka miesięcy później. Zostałem sam. Przez długi czas nie widziałem sensu w niczym. Ale pewnego ranka przyszedłem tu… tak po prostu. Stanąłem na tym samym rogu i pomachałem przejeżdżającemu autobusowi. Kierowca odwzajemnił gest i się uśmiechnął. Poczułem wtedy coś dziwnego… jakby mój syn był obok mnie.

Spojrzał na mnie uważnie.

— Od tamtej pory przychodzę tu codziennie. Macham ludziom, rozmawiam z przechodniami. Czasem ktoś się zatrzyma, czasem tylko się uśmiechnie. Ale dzięki temu czuję się mniej samotny. I mam wrażenie, że mój syn gdzieś tam… też się do mnie uśmiecha.

Siedzieliśmy w ciszy przez dłuższą chwilę. W mojej głowie kłębiły się myśli o własnej rodzinie, o tym jak często mijamy się w domu bez słowa, jak rzadko okazujemy sobie czułość.

— Przepraszam… — powiedziałam cicho. — Nie wiedziałam…

Pan Zbyszek pokręcił głową.

— Nie ma za co przepraszać. Czasem wystarczy zapytać drugiego człowieka: „Jak się masz?”. To naprawdę może uratować komuś dzień.

Wróciłam do samochodu odmieniona. Przez całą drogę do pracy myślałam o tej rozmowie. O tym, jak łatwo oceniamy innych po pozorach, nie znając ich historii. Jak często zamykamy się w swoich problemach i nie dostrzegamy bólu innych ludzi.

Tego wieczoru przytuliłam męża mocniej niż zwykle. Usiadłam z córką przy stole i po raz pierwszy od dawna zapytałam ją szczerze: „Jak się dziś czujesz?”.

Od tamtej pory często zatrzymuję się na rogu Słowackiego i Mickiewicza. Czasem tylko pomacham panu Zbyszkowi przez szybę, czasem przynoszę mu kawę i rozmawiamy o życiu. Stał się dla mnie kimś więcej niż tylko „tym panem z rogu”. Stał się przypomnieniem o tym, co naprawdę ważne.

Czasem zastanawiam się: ilu ludzi wokół nas nosi w sobie takie historie? Ilu z nich potrzebuje tylko jednego gestu życzliwości? Może warto czasem się zatrzymać i po prostu zapytać: „Dlaczego tu jesteś?”