Czy jestem złą córką? Moja mama zamieszkała ze mną i wszystko się rozsypało…

— Znowu nie podałaś mi leków na czas! — głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, próbując zmyć naczynia po śniadaniu, ale ręce mi drżały. Odwróciłam się powoli, czując jak narasta we mnie frustracja.

— Mamo, podałam ci je dwadzieścia minut temu. Sama widziałaś, że zegarek się spóźnia — odpowiedziałam cicho, ale w środku aż się gotowałam.

Mama spojrzała na mnie tym swoim spojrzeniem, które pamiętam jeszcze z dzieciństwa — surowym, oceniającym. — Zawsze masz wymówkę. Gdybyś naprawdę się starała, nie musiałabym ci przypominać o wszystkim!

Wyszłam z kuchni, zanim łzy napłynęły mi do oczu. Usiadłam na schodach i schowałam twarz w dłoniach. To był dopiero trzeci tydzień odkąd mama zamieszkała ze mną po udarze. Trzy tygodnie, a ja już czułam się jak cień samej siebie.

Kiedy podjęłam decyzję, żeby zabrać ją do siebie z rodzinnego domu w Radomiu, wszyscy mówili: „To szlachetne”, „Jesteś dobrą córką”, „Mama cię potrzebuje”. Ale nikt nie mówił o tym, jak bardzo to boli. Jak bardzo można się czuć samotnym wśród własnej rodziny.

Mój mąż, Tomek, starał się pomagać, ale pracował na dwie zmiany w fabryce. Syn, Bartek, miał maturę za pasem i coraz częściej zamykał się w swoim pokoju. A ja? Ja byłam pielęgniarką, kucharką, sprzątaczką i workiem treningowym dla mamy, która z każdym dniem stawała się coraz bardziej zgorzkniała.

Pamiętam pierwszy wieczór po jej przeprowadzce. Siedziałyśmy razem przy stole, a ona patrzyła na mnie z niepokojem.

— Nie chcę być ciężarem — powiedziała wtedy cicho.

— Nie jesteś — skłamałam.

Ale teraz coraz częściej łapię się na tym, że mam jej za złe wszystko: że muszę wstawać w nocy, bo woła mnie do łazienki; że nie mogę wyjść z koleżankami na kawę; że nawet w pracy myślę tylko o tym, czy zostawiłam jej wodę w zasięgu ręki.

Wczoraj wieczorem doszło do awantury. Mama upuściła kubek z herbatą na podłogę. Zamiast przeprosić, zaczęła krzyczeć:

— Gdybyś nie postawiła go tak daleko! Wszystko robisz źle!

Nie wytrzymałam.

— Może powinnaś wrócić do siebie! — wyrzuciłam z siebie słowa, których natychmiast pożałowałam.

Mama spojrzała na mnie z takim bólem w oczach, że poczułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Przez resztę wieczoru nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem.

Dziś rano próbowałam naprawić sytuację.

— Przepraszam za wczoraj — powiedziałam cicho, nalewając jej kawy.

Odpowiedziała tylko wzruszeniem ramion.

Nie wiem już, co robić. Czuję się rozdarta między lojalnością wobec mamy a potrzebą zadbania o siebie i swoją rodzinę. Zaczynam mieć żal do Tomka, że nie rozumie mojej sytuacji. Kiedy próbuję mu opowiedzieć o swoich uczuciach, on tylko wzdycha:

— Wiem, że jest ciężko, ale to twoja mama…

Bartek unika rozmów na ten temat. Wiem, że jest mu trudno patrzeć na babcię w takim stanie. Czasem słyszę, jak płacze w swoim pokoju.

Zaczynam mieć wrażenie, że wszyscy mamy dość tej sytuacji, ale nikt nie ma odwagi tego powiedzieć głośno. Nawet ja sama przed sobą nie chcę przyznać, że czasem marzę o tym, żeby mama wróciła do swojego mieszkania i żebym znów mogła oddychać pełną piersią.

W pracy koleżanki pytają:

— Jak sobie radzisz?

Uśmiecham się sztucznie i mówię: — Daję radę.

Ale prawda jest taka, że nie daję rady. Każdego dnia czuję się coraz bardziej zmęczona i samotna. Czasem mam ochotę po prostu wyjść z domu i już nie wracać.

W nocy leżę bezsennie i myślę: czy jestem złą córką? Czy mam prawo mieć własne życie? Czy to normalne, że czuję żal do własnej matki?

Dziś wieczorem usiadłam przy komputerze i zaczęłam pisać ten post. Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Może ktoś powie mi, jak pogodzić opiekę nad bliską osobą z własnym szczęściem?

Czasem myślę: czy to wszystko ma sens? Czy można być dobrą córką i jednocześnie nie zatracić siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?