„Mam Dość Czekania na Pomoc Moich Dzieci. Ignorują Mnie, Ale Nie Będę Tego Dłużej Tolerować. Czas Ich Nauczyć Lekcji”
Siedząc w moim małym, zagraconym salonie, nie mogę powstrzymać fali frustracji, która mnie ogarnia. W wieku 78 lat nigdy nie wyobrażałam sobie, że moje złote lata będą wypełnione taką samotnością i zaniedbaniem. Moje dzieci, które kiedyś polegały na mnie we wszystkim, teraz wydają się zapominać o moim istnieniu. Są zbyt zajęte własnym życiem, by zaoferować mi pomoc i towarzystwo, których tak desperacko potrzebuję.
Pamiętam czasy, gdy mój dom był pełen śmiechu i chaosu. Moje troje dzieci, teraz dorosłe i mające własne rodziny, biegało po tych korytarzach, wypełniając każdy zakątek swoją energią i radością. Zawsze byłam dla nich, czy to pomagając w odrabianiu lekcji, gotując posiłki, czy po prostu oferując ramię do wypłakania się. Ale teraz czuję się porzucona.
W zeszłym tygodniu zadzwoniłam do mojego najstarszego syna, Marka, aby zapytać, czy mógłby mi pomóc w pracach ogrodowych. Moje zapalenie stawów nasiliło się, co sprawia, że prawie niemożliwe jest dla mnie zrobienie tego samodzielnie. Obiecał, że przyjedzie w sobotę, ale sobota minęła bez słowa od niego. Kiedy w końcu udało mi się do niego dodzwonić, wymamrotał jakieś wymówki o zbyt dużej ilości pracy i obiecał przyjechać w następny weekend. Ale głęboko w sercu wiedziałam, że to tylko kolejna pusta obietnica.
Moja córka, Ania, nie jest lepsza. Mieszka zaledwie kilka kilometrów stąd, ale rzadko mnie odwiedza. Kiedy już przychodzi, to zazwyczaj na krótko, nigdy nie zostając na tyle długo, by odbyć znaczącą rozmowę. Próbowałam jej powiedzieć, jak bardzo za nią tęsknię i potrzebuję jej pomocy, ale zawsze to zbywa, mówiąc, że jest zbyt zajęta własnymi dziećmi i pracą.
A potem jest mój najmłodszy syn, Dawid. Zawsze był najbardziej zdystansowany z trójki. Przeprowadził się na drugi koniec kraju lata temu i dzwoni tylko na święta lub urodziny. Prosiłam go, żeby odwiedzał mnie częściej, ale zawsze ma jakąś wymówkę – zobowiązania zawodowe, problemy finansowe lub po prostu brak czasu.
Dość tego. Mam dość czekania na ich pomoc i ciągłego rozczarowania. Czas ich nauczyć lekcji. Muszą zrozumieć, że nie będę tu wiecznie i że ich zaniedbanie jest nie tylko bolesne, ale także nieakceptowalne.
Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Napisałam do każdego z nich list, wyjaśniając, jak ich działania (lub ich brak) wpłynęły na mnie. Wylałam swoje serce, opisując samotność i frustrację, które odczuwam. Powiedziałam im, że jeśli nie zaczną się pojawiać i oferować wsparcia, podejmę drastyczne kroki.
Nie określiłam dokładnie, jakie to będą kroki, ale miałam nadzieję, że groźba wystarczy, by ich pobudzić do działania. Może w końcu zrozumieliby, jak wiele znaczy dla mnie ich obecność i zaczęliby się starać być dla mnie.
Ale dni zamieniły się w tygodnie i nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Żadnych telefonów, żadnych wizyt – nic. Jakby moje listy trafiły na głuche uszy.
Pewnego wieczoru, siedząc samotnie w moim salonie, uderzyła mnie waga mojej decyzji. Zdałam sobie sprawę, że moje dzieci mogą nigdy się nie zmienić. Mogą nigdy nie zrozumieć bólu, jaki spowodowało ich zaniedbanie. I choć bolało to przyznać, wiedziałam, że nie mogę zmusić ich do troski.
W końcu pozostało mi gorzkie poczucie rezygnacji. Moje próby nauczenia ich lekcji zawiodły i nadal byłam sama. Jedyną rzeczą, która się zmieniła, było moje własne poczucie beznadziejności.
Patrząc na mój pusty dom, nie mogłam powstrzymać się od zastanawiania się, czy kiedykolwiek będzie lepiej. Ale głęboko w sercu wiedziałam, że odpowiedź prawdopodobnie brzmi nie.