Moja mama rozbija moje małżeństwo – czy naprawdę muszę wybierać między rodziną a rodziną?

– Znowu leżysz na tej kanapie, Michał? – głos mojej mamy przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni, trzymając w ramionach płaczącą Zosię, a w powietrzu wisiała gęsta, lepka atmosfera. Michał nawet nie podniósł wzroku znad ekranu, tylko westchnął ciężko.

– Pracowałem cały dzień, pani Aniu – odpowiedział cicho, jakby już nie miał siły się bronić.

Mama spojrzała na mnie wymownie. Wiedziałam, co zaraz powie. Zawsze mówiła to samo, odkąd zamieszkała z nami po moim trudnym porodzie. „Mężczyzna powinien być podporą rodziny, a nie kolejnym dzieckiem do obsługi” – powtarzała mi od dziecka. Ale przecież Michał nie jest leniwy. Pracuje w magazynie w Biedronce, wraca wykończony, a ja… ja jestem na urlopie macierzyńskim i ledwo ogarniam rzeczywistość.

Kiedy mama zaproponowała, że przyjedzie do nas z Piotrkowa Trybunalskiego do Łodzi, żeby pomóc przy dziecku, byłam wdzięczna. Naprawdę. Po porodzie miałam depresję poporodową, nie radziłam sobie z karmieniem, ze zmęczeniem, z własnym ciałem. Michał robił co mógł, ale on też był zagubiony. Mama była moją ostoją… przez pierwsze dwa tygodnie.

Potem zaczęło się piekło. Najpierw drobne uwagi – że Michał nie umie przewinąć dziecka, że źle trzyma butelkę, że nie tak prasuje śpioszki. Potem coraz częściej słyszałam: „Kiedyś kobiety radziły sobie same, a teraz? Wszystko na głowie matki”. Czułam się winna, że proszę o pomoc. Czułam się winna, że jej nie proszę.

Michał coraz częściej wychodził na papierosa na balkon. Ja zamykałam się w łazience i płakałam po cichu. Mama niby nie mówiła nic wprost, ale jej wzrok mówił wszystko: „To nie jest facet dla ciebie”.

Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi kuchni:

– Michał, a może byś poszukał lepszej pracy? Wujek Staszek szuka kogoś do swojej firmy budowlanej w Piotrkowie. Zarobisz więcej niż w tej Biedronce.

– Ale my mieszkamy w Łodzi…

– No to co? Przecież dojazdy to nie problem. Albo przeprowadzicie się do Piotrkowa. Tam taniej, mieszkania większe…

Wiedziałam, do czego zmierza. Chciała nas rozdzielić. Chciała mnie mieć dla siebie – swoją jedyną córkę i wnuczkę.

Zaczęliśmy się z Michałem kłócić o wszystko: o pieluchy, o zakupy, o to, kto ma wyjść z psem (bo jeszcze mamy starą suczkę Lunę). Każda rozmowa kończyła się trzaskaniem drzwiami albo milczeniem.

Pewnego dnia wróciłam ze spaceru z Zosią i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z moją teczką dokumentów.

– Co robisz? – zapytałam zaniepokojona.

– Szukam twojej umowy najmu. Może da się ją rozwiązać wcześniej? W Piotrkowie są teraz dobre oferty mieszkań…

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.

– Mamo! My tu mieszkamy! To jest NASZE życie!

– Twoje życie to twoje dziecko! A Michał… on cię tylko ogranicza. Zobaczysz, jak będzie ci łatwiej beze mnie i bez niego.

Zamarłam. „Beze mnie i bez niego” – czy ona naprawdę chce nas wszystkich rozdzielić?

Wieczorem Michał przyszedł do mnie do kuchni. Był blady i spięty.

– Kinga… ja już nie wytrzymuję. Albo ona się wyprowadzi, albo ja…

Zaczęłam płakać. Nie wiedziałam, co robić. Mama była moją matką – wychowała mnie sama po śmierci taty, poświęciła dla mnie wszystko. Ale Michał był moim mężem, ojcem mojego dziecka. Czy naprawdę muszę wybierać?

Następnego dnia zadzwoniłam do przyjaciółki, Magdy.

– Kinga, musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Twoja mama cię kocha, ale to nie znaczy, że może rządzić twoim życiem.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i usiadłam z mamą przy stole.

– Mamo… musimy porozmawiać.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Co się stało?

– Musisz wrócić do siebie. Kocham cię i jestem ci wdzięczna za pomoc… ale nasze małżeństwo tego nie wytrzyma.

Mama milczała długo. W końcu powiedziała cicho:

– Myślałam, że robię dobrze…

– Wiem. Ale muszę spróbować sama.

Przez kolejne dni atmosfera była ciężka jak przed burzą. Mama pakowała rzeczy w milczeniu. Michał chodził na palcach po mieszkaniu. Ja czułam ulgę i żal jednocześnie.

Kiedy odjeżdżała pociągiem do Piotrkowa, stałam na peronie z Zosią na rękach i łzami w oczach.

Dziś minęły dwa miesiące od tamtej rozmowy. Z Michałem powoli odbudowujemy naszą relację – jest trudno, bo rany są świeże i głębokie. Mama dzwoni codziennie i pyta o Zosię. Czasem czuję się winna – czy mogłam to rozegrać inaczej? Czy jestem złą córką?

Ale wiem jedno: jeśli nie postawimy granic naszym rodzicom, nigdy nie będziemy naprawdę dorośli.

Czy wy też musieliście kiedyś wybierać między lojalnością wobec rodziny a własnym szczęściem? Jak znaleźć złoty środek?