„Opieka nad Mamą, Nie Ciocią Zofią: Rodzinny Dylemat”
Słońce zachodziło, gdy wjeżdżałem na podjazd do urokliwego domku mojej mamy Lidii na przedmieściach Warszawy. W wieku 70 lat zmagała się z artretyzmem i wczesnymi objawami demencji, co sprawiało, że moje wizyty były nie tylko obowiązkiem rodzinnym, ale i koniecznością. Moje własne życie, z wymagającą pracą i dwójką nastoletnich dzieci, było chaotyczne, ale mama mnie potrzebowała.
Gdy wszedłem do środka, znajomy zapach lawendy i widok starych rodzinnych zdjęć przyniosły mi ukojenie. Mama była w kuchni, pomieszczeniu, które zdawało się opierać upływowi czasu, z retro wyposażeniem i kwiecistą tapetą.
„Jak minął dzień, mamo?” zapytałem, odkładając przyniesione zakupy.
„Och, jak zwykle, kochanie. Ale dzwoniła twoja ciocia Zofia,” odpowiedziała, jej głos brzmiał z troską.
Ciocia Zofia, młodsza siostra mamy, mieszkała sama w ich rodzinnym domu około dwóch godzin drogi stąd. Niedawno owdowiała, stawała się coraz bardziej natarczywa, że nie radzi sobie sama. Pomimo że miała trójkę dorosłych dzieci – Eryka, Bartka i Kingę – mieszkających w pobliżu, to do mnie, swojej siostrzenicy, się zwracała.
„Powiedziałam jej, że mamy już wystarczająco dużo na głowie, mamo. Musi porozmawiać ze swoimi dziećmi,” powiedziałam, starając się ukryć frustrację, gdy odkładałam zakupy.
Mama westchnęła, „Wiem, kochanie. Ale wiesz, jaka ona jest. Nie chce im przeszkadzać.”
Tej nocy, po upewnieniu się, że mama wygodnie śpi, usiadłam z ciężkim sercem, aby zadzwonić do Zofii. Telefon dzwonił kilka razy, zanim odebrała.
„Zofio, musisz porozmawiać z Erykiem, Bartkiem i Kingą. To oni powinni ci pomagać,” powiedziałam, starając się, aby mój głos był łagodny.
„Och, Aniu, nie chcę być dla nich ciężarem. Mają swoje życie i rodziny,” odpowiedziała Zofia, jej głos drżał.
„Ale ja też mam swoje życie, Zofio. Muszę opiekować się mamą i moimi dziećmi. Nie mogę za każdym razem przyjeżdżać, gdy pojawia się problem,” wyjaśniłam, czując się zarówno winna, jak i przytłoczona.
Rozmowa zakończyła się płaczem Zofii i moim poczuciem, że jestem najgorszą siostrzenicą na świecie. Kolejne tygodnie były zamazane przez pracę, opiekę nad mamą i sporadyczne telefony od Zofii, z każdym kolejnym bardziej rozpaczliwe.
Pewnego wieczoru, gdy zima zaczęła dawać się we znaki, otrzymałam telefon od Bartka. Zofia upadła i trafiła do szpitala ze złamanym biodrem. Ogarnęło mnie poczucie winy. Pomimo że jej dzieci mieszkały bliżej, było jasne, że nie podjęli odpowiednich działań, a ja, skupiona na mamie i mojej najbliższej rodzinie, zignorowałam rosnącą niezdolność Zofii.
Pojechałam do niej, korytarze szpitala odbijały moje niespokojne myśli. Zofia wyglądała mała i krucha w szpitalnym łóżku, w ostrym kontraście do żywiołowej cioci, którą pamiętałam z dzieciństwa.
„Przepraszam, ciociu Zofio. Powinnam była zrobić więcej,” powiedziałam, trzymając ją za rękę.
„To nie twoja wina, Aniu. Powinnam była bardziej naciskać na dzieci,” wyszeptała w odpowiedzi.
Zofia nigdy w pełni nie wyzdrowiała. Przeniosła się do domu opieki, a choć jej dzieci odwiedzały ją od czasu do czasu, spędziła ostatnie miesiące życia czując się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Odwiedzałam ją, kiedy mogłam, ale poczucie winy nigdy mnie nie opuściło.
Wracając do domu, zdałam sobie sprawę, że bez względu na to, jak bardzo staramy się żonglować obowiązkami, czasem upuszczamy piłkę. A czasem to ci, których kochamy, ponoszą tego konsekwencje.