Moja matka odmówiła pomocy, a ja musiałam walczyć o przetrwanie: historia samotnej matki z Polski

– Mamo, błagam cię, nie mam już siły. Czy możesz dziś zostać z dziećmi? Muszę iść do pracy, inaczej mnie zwolnią – mój głos drżał, gdy mówiłam do telefonu. Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu usłyszałam chłodny ton mojej matki: – Nie, Karolino. Wiesz dobrze, że nie jestem niańką. Musisz sobie sama radzić.

Oparłam się o ścianę w przedpokoju, czując jak łzy napływają mi do oczu. Telefon wypadł mi z ręki na podłogę. To nie była pierwsza taka rozmowa, ale za każdym razem bolało tak samo. Od śmierci mojego męża, Pawła, wszystko się zmieniło. Zostałam sama z trójką dzieci: Zosią (8 lat), Antkiem (5 lat) i małą Marysią (2 lata). Mój świat rozpadł się na kawałki i miałam wrażenie, że nikt tego nie widzi.

Wieczorem siedziałam przy kuchennym stole, otoczona stertą rachunków i pustym zeszytem, w którym próbowałam ułożyć plan na kolejny dzień. Zosia weszła cicho do kuchni. – Mamusiu, dlaczego płaczesz? – zapytała wielkimi, brązowymi oczami. Otarłam szybko łzy i uśmiechnęłam się blado. – Nic się nie stało, kochanie. Idź spać. – Ale ona nie ruszyła się z miejsca. – Czy babcia znowu jest zła? – szepnęła.

Przełknęłam ślinę. – Babcia nie jest zła, skarbie. Po prostu… jest zajęta. – Zosia spojrzała na mnie z powagą, której nie powinno być u ośmiolatki. – Babcia nas nie kocha? – zapytała cicho. Poczułam, jak serce pęka mi na milion kawałków.

Następnego ranka odprowadziłam dzieci do szkoły i żłobka. Marysia płakała, gdy zostawiałam ją u pani Iwony, która spojrzała na mnie ze współczuciem. – Będzie dobrze, Karolino – powiedziała cicho. Ale skąd mogła to wiedzieć? Każdy dzień był walką o przetrwanie. W pracy ledwo mogłam się skupić, myśli krążyły wokół dzieci i rachunków. Szefowa, pani Nowakowska, wezwała mnie do siebie.

– Karolina, znowu się spóźniłaś – powiedziała surowo. – Tak dalej być nie może.

– Przepraszam… To przez dzieci…

Westchnęła ciężko. – Rozumiem twoją sytuację, ale firma też ma swoje potrzeby. Jeśli to się powtórzy, będziemy musieli podjąć decyzję.

Wieczorem zadzwoniłam do mojej siostry Magdy. – Magda, czy możesz jutro zostać z dziećmi? Błagam cię…

– Przepraszam Karolina, ale sama mam dwójkę i pracę… Może pogadaj jeszcze raz z mamą?

– Próbowałam! Ona nie chce pomóc! – krzyknęłam przez łzy.

– Może powinnaś mniej pracować…

Poczułam narastającą złość. – A kto wtedy zapłaci za mieszkanie? Za jedzenie? Za żłobek?

– Nie wiem… – odpowiedziała cicho i rozłączyła się.

W nocy leżałam bezsennie obok śpiącej Marysi i myślałam o dawnych czasach, kiedy mama była jeszcze ciepłą osobą. Po rozwodzie rodziców stała się zimna i zamknięta w sobie. Uważała, że każdy powinien radzić sobie sam.

W końcu postanowiłam spróbować jeszcze raz. Wzięłam Marysię na ręce i pojechałam do mamy na osiedle w Ursusie. Otworzyła drzwi z niezadowoloną miną.

– Czego chcesz? – spytała szorstko.

– Mamo… Ja już nie daję rady…

Odwróciła się i weszła do salonu bez słowa. Poszłam za nią. Na kanapie leżał jej kot.

– Zawsze miałaś problem z odpowiedzialnością – rzuciła nagle.

– To nieprawda! Robię wszystko dla dzieci! Ale od kiedy Paweł umarł…

Przerwała mi: – Każdy ma swoje problemy. Nie możesz wiecznie oczekiwać pomocy.

Łzy napłynęły mi do oczu ze złości i bezsilności.

– Dlaczego choć raz nie możesz być po mojej stronie? Dla swoich wnuków?

Spojrzała na mnie chłodno: – Mam prawo do własnego życia.

Wyszłam stamtąd bez słowa, trzymając mocno Marysię.

Kolejne tygodnie były coraz trudniejsze. Pewnego dnia Antek dostał wysokiej gorączki w przedszkolu i musiałam go odebrać w środku ważnego spotkania w pracy. Pani Nowakowska była wściekła.

– To już trzeci raz w tym miesiącu! Musisz wybrać: praca czy dzieci!

Straciłam pracę tego dnia.

W domu siedziałam godzinami na kanapie, patrząc w pustkę, podczas gdy dzieci bawiły się obok mnie. Rachunki rosły, a pieniędzy zaczynało brakować. Wstydziłam się, gdy pierwszy raz poszłam po paczkę do Caritasu.

Pewnego wieczoru Zosia usiadła obok mnie na łóżku.

– Mamusiu, czemu babcia nam nie pomaga?

Nie umiałam już odpowiedzieć.

Wkrótce przyszło pismo z urzędu miasta: zaproszenie na rozmowę o pomocy dla samotnych rodziców. Poszłam tam z ciężkim sercem.

Pani Anna z opieki społecznej wysłuchała mnie uważnie.

– Nie musi się pani wstydzić – powiedziała łagodnie. – Jest wiele takich matek jak pani.

Pomogła mi załatwić dodatkowy zasiłek i miejsce w żłobku dla Marysi oraz skierowanie do psychologa dla mnie i Zosi, która coraz częściej zamykała się w sobie.

Powoli zaczęło się coś zmieniać. Znalazłam pracę na pół etatu w małym biurze rachunkowym niedaleko domu; szefowa była wyrozumiała wobec mojej sytuacji. Dzieci coraz częściej chodziły po szkole do koleżanek i kolegów; Zosia znów zaczęła się uśmiechać.

A jednak cały czas bolało mnie to, że własna matka odwróciła się ode mnie i moich dzieci. Na Dzień Babci Zosia zrobiła dla niej laurkę pełną serduszek – odpowiedzi nie było żadnej.

Czasem śniło mi się, że Paweł żyje i wszystko jest jak dawniej. Ale każdego ranka budziłam się w tej samej rzeczywistości.

Pewnego dnia Magda niespodziewanie pojawiła się pod moimi drzwiami z kwiatami i łzami w oczach.

– Przepraszam cię, Karolina… Powinnam była pomóc wcześniej.

Objęłyśmy się mocno; dzieci tańczyły wokół nas ze śmiechem.

Minął rok od tamtych wydarzeń. Nadal jest ciężko, ale radzimy sobie razem – bez babci, ale ze sobą nawzajem.

Czasem zastanawiam się: dlaczego najbliżsi potrafią być dla siebie tacy okrutni? I skąd brać siłę, kiedy życie wali się na głowę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?