Obiad, który rozbił rodzinę – historia z polskiego bloku

Wpadłam do mieszkania z siatkami pełnymi zakupów, zziębnięta po całym dniu pracy w przychodni. Winda jak zwykle nie działała, więc wdrapałam się na czwarte piętro, sapiąc i przeklinając pod nosem. W głowie miałam tylko jedno: szybki prysznic, ciepły obiad i spokój. Ale już od progu poczułam, że coś jest nie tak – w powietrzu unosił się zapach smażonego mięsa i… śmiechy, których nie znałam.

– Mamo! – krzyknęła Weronika z pokoju. – Zaraz przyjdę!

Zanim zdążyłam zdjąć buty, z kuchni wybiegł chłopak w bluzie z kapturem, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Za nim dziewczyna z kolorowymi włosami i kolczykiem w nosie. Oboje trzymali talerze, na których zostały resztki mojego schabowego. Spojrzeli na mnie jak na powietrze i… po prostu wyszli.

Stanęłam w kuchni jak wryta. Na stole puste półmiski, w garnku po rosole tylko tłusta plama. Z lodówki zniknęła połowa zapasów – nawet mój ulubiony ser pleśniowy był rozpakowany i nadgryziony. Zrobiło mi się słabo.

– Weronika! – wrzasnęłam. – Co tu się dzieje?!

Moja córka weszła do kuchni z telefonem w ręku, przewracając oczami.

– No co? Przyszli znajomi, byli głodni. Przecież zawsze gotujesz za dużo.

– To był obiad na dwa dni! Dla nas! – głos mi się załamał. – Nie możesz tak po prostu częstować wszystkich wszystkim!

Weronika wzruszyła ramionami i wyszła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Poczułam się jak intruz we własnym domu.

Mój mąż, Paweł, wrócił godzinę później. Zastał mnie przy zlewie, płaczącą nad pustymi garnkami.

– Co się stało? – zapytał cicho.

– Twoja córka urządziła stołówkę dla pół osiedla! Nie mam już siły…

Paweł westchnął ciężko i usiadł przy stole.

– Może przesadzasz? Młodzi są głodni, lepiej tu niż na klatce piją piwo…

– Przesadzam?! – wybuchłam. – Ty nie widzisz, że ona nie szanuje ani mnie, ani naszej pracy? Ile razy mam tłumaczyć, że to nie jest bar mleczny?!

Tego wieczoru nie rozmawialiśmy już więcej. Paweł zamknął się w łazience z gazetą, a Weronika nie wyszła ze swojego pokoju nawet na kolację. Ja siedziałam w kuchni i patrzyłam na pustą lodówkę, czując narastającą bezsilność.

Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Wracając z pracy, zobaczyłam przez okno klatki schodowej grupkę nastolatków palących papierosy pod naszym balkonem. Wśród nich była Weronika – śmiała się głośno, a jej znajomi rzucali śnieżkami w okna sąsiadów.

W domu zastałam bałagan: brudne kubki po kakao, okruchy chipsów na dywanie i puste opakowania po jogurtach. Znowu nic do jedzenia.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i zapukałam do pokoju córki.

– Weronika, musimy porozmawiać.

– Nie mam czasu – odburknęła zza drzwi.

– To ważne! – naciskałam.

Po chwili otworzyła drzwi i spojrzała na mnie z wyraźną niechęcią.

– O co ci chodzi?

– Nie możesz zapraszać tylu ludzi bez pytania i częstować ich wszystkim! My też musimy coś jeść! Pracuję całe dnie, żebyśmy mieli co do garnka włożyć!

Weronika prychnęła.

– Może powinnaś mniej pracować, a więcej być w domu? Wtedy byś wiedziała, co się dzieje!

Zamurowało mnie. Poczułam się winna – może rzeczywiście za mało jej poświęcam czasu? Ale przecież nie mam wyboru…

Kolejne dni były coraz trudniejsze. Weronika przestała ze mną rozmawiać. Paweł udawał, że nic się nie dzieje. W pracy byłam rozkojarzona, pielęgniarka zwróciła mi uwagę: „Pani Aniu, jest pani dziś jakaś nieobecna”.

W końcu zadzwoniła moja mama.

– Aniu, słyszałam od sąsiadki, że u was ciągle tłumy młodzieży. Co się dzieje?

Opowiedziałam jej wszystko przez łzy.

– Musisz postawić granice! – powiedziała stanowczo mama. – Ja bym już dawno zamknęła lodówkę na kłódkę!

Ale ja nie chciałam być tyranem. Chciałam być dobrą matką.

W weekend postanowiłam zrobić rodzinny obiad – taki jak dawniej: rosół, schabowe, mizeria. Zaprosiłam też moją siostrę z mężem i ich synem Kubą. Chciałam pokazać Weronice, jak wygląda prawdziwa rodzinna atmosfera.

Wszystko szło dobrze do momentu, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Weronika otworzyła i… wpuściła pięciu swoich znajomych.

– Mamo, to tylko na chwilę! – rzuciła przez ramię.

W jednej chwili kuchnia zamieniła się w pole bitwy o jedzenie. Kuba patrzył ze zdziwieniem na obcych chłopaków zajadających schabowe. Moja siostra próbowała ratować sytuację żartami:

– No proszę, jakie towarzystwo! Anka, chyba musisz gotować jak w barze mlecznym!

Czułam narastającą złość i upokorzenie. W końcu nie wytrzymałam.

– Dość tego! – krzyknęłam. – To jest rodzinny obiad! Proszę wszystkich znajomych Weroniki o opuszczenie mieszkania!

Zapadła cisza. Weronika spojrzała na mnie z nienawiścią.

– Jesteś żałosna! Wstyd mi za ciebie! – wrzasnęła i wybiegła z mieszkania razem ze swoimi przyjaciółmi.

Po obiedzie Paweł miał do mnie pretensje:

– Po co robić sceny przy rodzinie? Może trzeba było spokojniej…

Ale ja już nie miałam siły być spokojna.

Przez kolejne dni Weronika ignorowała mnie zupełnie. Wychodziła rano do szkoły, wracała późno wieczorem. Nie wiedziałam nawet, czy coś jadła. Paweł coraz częściej nocował u kolegi „na rybach”, żeby nie słuchać naszych kłótni.

Pewnego wieczoru usiadłam sama w kuchni i zaczęłam płakać nad pustym talerzem. Zadzwonił telefon – to była moja przyjaciółka Basia.

– Anka, co się dzieje? Słyszałam od Kuby, że była jakaś awantura…

Opowiedziałam jej wszystko od początku do końca.

– Wiesz co? Może spróbuj porozmawiać z Weroniką jak z dorosłą osobą? Powiedz jej o swoich uczuciach, o zmęczeniu…

Następnego dnia zebrałam się na odwagę i napisałam do córki SMS-a:
„Weronika, kocham cię i chcę dla ciebie jak najlepiej. Ale jestem zmęczona i czuję się niewidzialna w tym domu. Proszę cię o rozmowę.”

Nie odpisała przez dwa dni. Trzeciego wieczoru przyszła do kuchni i usiadła naprzeciwko mnie.

– Mamo… przepraszam za tamten obiad. Nie pomyślałam…

Zaczęłyśmy rozmawiać – pierwszy raz od dawna naprawdę szczerze. Opowiedziała mi o presji rówieśników, o tym, że chce być lubiana i mieć swoje miejsce w grupie. O tym, że czasem czuje się samotna w domu pełnym ludzi.

Nie rozwiązałyśmy wszystkich problemów jedną rozmową. Ale ustaliłyśmy zasady: znajomi mogą przychodzić tylko wtedy, gdy jestem w domu; jedzenie dla rodziny jest święte; a jeśli chce urządzić imprezę – musi wcześniej zapytać i pomóc przygotować przekąski.

Paweł długo milczał na temat naszych ustaleń. W końcu jednak przyznał mi rację: „Może rzeczywiście trzeba było wcześniej postawić granice”.

Dziś nasz dom jest spokojniejszy – choć czasem jeszcze zdarza się bałagan czy niespodziewany gość. Ale nauczyliśmy się rozmawiać o swoich potrzebach i szanować wzajemnie granice.

Czasem jednak zastanawiam się: czy można być dobrą matką bez poczucia winy? Czy stawianie granic to egoizm czy troska? Jak wy radzicie sobie z buntem nastolatków? Czekam na wasze historie…