Od teraz wszystko się zmieni. Obiecuję…
Od teraz wszystko się zmieni. Obiecuję…
Wpadłam do mieszkania jak burza, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknach. W kuchni stał mój mąż, Krzysztof, z telefonem przy uchu. Zamarł na mój widok, jakby przyłapałam go na gorącym uczynku. I rzeczywiście – już od tygodni czułam, że coś jest nie tak. Zbyt często wychodził wieczorami „na siłownię”, zbyt często zapominał o urodzinach dzieci, a jego spojrzenie coraz rzadziej zatrzymywało się na mnie.
– Z kim rozmawiasz? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.
– Z Tomkiem – rzucił szybko, odkładając telefon na blat.
– Nie kłam. Słyszałam jej głos. To była ta twoja „koleżanka z pracy”, prawda?
Zamilkł. Przez chwilę patrzył na mnie z mieszaniną litości i wstydu. W końcu westchnął i usiadł przy stole.
– Tak, to była Marta. I tak… od kilku miesięcy jestem z nią. Przepraszam.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Wszystko we mnie krzyczało – gniew, żal, upokorzenie. Chciałam rzucić w niego kubkiem, krzyczeć, płakać… Ale nie zrobiłam nic. Stałam tylko i patrzyłam na niego, jakby był obcym człowiekiem.
– I co teraz? – spytałam cicho.
– Chcę odejść. Do niej. Przepraszam, Aniu…
Aniu. Tak mówił tylko wtedy, gdy naprawdę czuł się winny.
Nie pamiętam, jak długo stałam w tej kuchni. Dzieci bawiły się w pokoju obok, nieświadome, że ich świat właśnie się rozpada. W końcu usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać – cicho, żeby nie usłyszały.
***
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy. Potrzebowałam wsparcia, dobrego słowa – czegokolwiek.
– Mamo… Krzysztof mnie zdradził. Odchodzi do innej.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– A nie mówiłam ci? – usłyszałam w końcu chłodny głos. – Od początku mi się nie podobał. Ale ty zawsze wiedziałaś lepiej.
– Mamo! Ja nie potrzebuję teraz „a nie mówiłam”! Potrzebuję pomocy!
– Pomocy? A co ja ci mogę pomóc? Masz dwójkę dzieci, kredyt na mieszkanie i pracę na pół etatu. Trzeba było myśleć wcześniej.
Rozłączyłam się bez słowa. Czułam się jeszcze gorzej niż przed rozmową.
***
Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat. Wstawałam rano, szykowałam śniadanie dla dzieci – Julki i Michała – odprowadzałam ich do przedszkola i szkoły, potem szłam do pracy w bibliotece miejskiej. Wieczorami płakałam w poduszkę, żeby dzieci nie widziały.
Krzysztof wyprowadził się po tygodniu. Przyszedł po rzeczy wieczorem, kiedy dzieci już spały.
– Aniu…
– Nie mów nic – przerwałam mu. – Po prostu idź.
Zabrał walizkę i wyszedł bez słowa.
***
Najgorsze przyszło później – rozmowy z teściową.
– To twoja wina! – krzyczała przez telefon. – Gdybyś bardziej dbała o Krzysia…
– Proszę pani, to on mnie zdradził!
– Bo go zaniedbałaś! Każdy facet potrzebuje ciepła w domu!
Nie miałam już siły tłumaczyć się komukolwiek.
***
W pracy też nie było łatwo. Koleżanki szeptały za moimi plecami:
– Słyszałaś? Mąż ją zostawił dla młodszej…
– Pewnie sama sobie winna…
Tylko Basia, starsza bibliotekarka z sąsiedniego działu, podeszła do mnie pewnego dnia i położyła mi dłoń na ramieniu.
– Aniu, trzymaj się. Przeszłam przez to samo dziesięć lat temu. Dasz radę.
Te słowa dały mi więcej siły niż wszystkie mamine „a nie mówiłam”.
***
Najtrudniejsze były wieczory. Dzieci pytały:
– Mamo, kiedy tata wróci?
Nie umiałam im odpowiedzieć. Michał płakał nocami, Julka zamknęła się w sobie i przestała rozmawiać ze mną o szkole.
Pewnego dnia przyszła do mnie siostra – Agata.
– Musisz coś zrobić ze sobą! – powiedziała ostro. – Nie możesz się rozkleić przy dzieciach!
– Łatwo ci mówić! Masz męża, dom pod Warszawą i nianię do dzieci!
– Bo potrafię walczyć o swoje! Ty zawsze byłaś miękka!
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.
***
W końcu przyszedł dzień rozprawy rozwodowej. Siedziałam na korytarzu sądu z trzęsącymi się rękami. Krzysztof przyszedł z Martą – młodą blondynką o zimnych oczach. Nie spojrzał na mnie ani razu.
Sędzia pytał o wszystko: kto zajmie się dziećmi, kto spłaci kredyt, kto dostanie mieszkanie. Krzysztof chciał opieki naprzemiennej – ja wiedziałam, że to tylko po to, by nie płacić alimentów.
Wyszłam z sali sądowej wykończona psychicznie i fizycznie. Po raz pierwszy poczułam nienawiść do człowieka, którego kiedyś kochałam ponad życie.
***
Po rozwodzie musiałam zacząć wszystko od nowa. Szukałam dodatkowej pracy – sprzątałam klatki schodowe w blokach wieczorami i dorabiałam korepetycjami z polskiego dla dzieci sąsiadów. Często wracałam do domu po dwudziestej drugiej i padałam ze zmęczenia na łóżko.
Dzieci coraz częściej mówiły o tacie:
– Tata zabrał nas do kina… Tata kupił nam nowe rowery…
A ja miałam wyrzuty sumienia, że nie mogę im zapewnić tego samego.
***
Pewnego dnia Julka wróciła ze szkoły zapłakana.
– Mamo… koleżanki mówią, że tata ma nową rodzinę i już nas nie kocha…
Przytuliłam ją mocno i płakałyśmy razem przez pół godziny.
Wieczorem zadzwoniłam do Krzysztofa:
– Porozmawiaj z dziećmi! One cierpią!
– Nie przesadzaj! Przecież widuję je co drugi weekend!
– To za mało! One potrzebują ojca!
Rozłączył się bez słowa.
***
W końcu zaczęłam powoli podnosić się z kolan. Zapisałam się na kurs komputerowy dla dorosłych w urzędzie pracy i po kilku miesiącach dostałam lepszą posadę w firmie logistycznej jako asystentka biura. Po raz pierwszy od lat poczułam dumę z siebie.
Z czasem dzieci zaczęły się uśmiechać częściej. Michał znalazł przyjaciela w nowej klasie, Julka zaczęła chodzić na zajęcia plastyczne.
Mama nadal powtarzała swoje „a nie mówiłam”, ale coraz rzadziej dzwoniła z pretensjami. Siostra przestała mnie krytykować i nawet zaprosiła nas na wakacje nad morze.
A ja? Ja nauczyłam się żyć sama ze sobą. Zrozumiałam, że nie jestem winna temu, co mnie spotkało. Że mogę być dobrą matką i kobietą nawet bez mężczyzny u boku.
Czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem o przyszłość – ale już nie płaczę tak często jak kiedyś.
Czy można naprawdę zacząć od nowa po takim upadku? Czy wy też musieliście kiedyś budować swoje życie od zera? Napiszcie mi… Może razem będzie nam łatwiej.