Ojciec przypomniał sobie o mnie… gdy usłyszał o babcinym spadku – historia, która rozdziera serce
Drzwi zadzwoniły tak głośno, że aż podskoczyłem. Był listopadowy wieczór, deszcz bębnił o parapet, a ja siedziałem przy kuchennym stole, próbując zrozumieć testament babci. Gdy otworzyłem drzwi, zobaczyłem człowieka, którego nie widziałem od ponad dekady. Mój ojciec – Andrzej. Wyglądał na starszego niż pamiętałem, z siwymi włosami i oczami, w których nie było już ciepła. W ręku trzymał teczkę.
– Cześć, Paweł – powiedział szorstko, jakbyśmy widzieli się wczoraj.
Zamurowało mnie. Przez chwilę stałem w progu, nie wiedząc, czy go wpuścić. W końcu odsunąłem się i wskazałem krzesło.
– Czego chcesz? – zapytałem bez ogródek.
Nie patrzył mi w oczy. Otworzył teczkę i wyjął jakieś papiery.
– Słyszałem o śmierci matki… i o spadku. Chciałem porozmawiać o podziale majątku.
Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Przez tyle lat nie odezwał się ani słowem. Nie przyszedł na pogrzeb babci Marii, nie zadzwonił nawet wtedy, gdy leżała w szpitalu. A teraz przyszedł po pieniądze.
– Ty chyba żartujesz – wycedziłem przez zęby. – Przez piętnaście lat miałeś mnie gdzieś. Babcia była dla mnie wszystkim. Ty nawet nie wiesz, gdzie leży jej grób.
Wzruszył ramionami.
– To nie ma znaczenia. Jestem jej synem. Prawo jest po mojej stronie.
Wtedy weszła do kuchni moja żona, Justyna. Miała na sobie szlafrok i rozczochrane włosy. Spojrzała na ojca z pogardą.
– Panie Andrzeju, proszę wyjść. Paweł nie ma panu nic do powiedzenia.
Ojciec spojrzał na nią z wyższością.
– To sprawa rodzinna. Niech się pani nie wtrąca.
Justyna nie ustąpiła.
– Rodzina to ci, którzy są przy nas wtedy, kiedy ich potrzebujemy. Pan był tylko wtedy, kiedy trzeba było coś zabrać.
Ojciec zacisnął usta i wyszedł bez słowa. Zostawił jednak papiery na stole – wezwanie do sądu.
Zanim opowiem wam o tym procesie, muszę wrócić do dzieciństwa. Mama zostawiła nas, gdy miałem cztery lata. Ojciec pił coraz więcej, aż pewnego dnia po prostu mnie spakował i zawiózł do babci Marii do małej wsi pod Siedlcami. Tam nauczyłem się wszystkiego: jak doić krowę, jak naprawić płot, jak przetrwać zimę bez centralnego ogrzewania. Babcia była twarda, ale kochająca. Nigdy nie narzekała na los – nawet wtedy, gdy musiała utrzymać dom z emerytury i kilku kur.
Ojciec pojawiał się raz na rok – czasem na święta, czasem bez okazji. Zawsze z nową kobietą u boku. Nigdy nie pytał mnie o szkołę ani o marzenia. Kiedy miałem dziesięć lat, przestał przyjeżdżać w ogóle.
Pamiętam jedną Wigilię szczególnie wyraźnie. Babcia postawiła na stole barszcz z uszkami i kawałek karpia. Siedzieliśmy we dwoje przy starym stole z drewna sosnowego.
– Babciu, myślisz, że tata kiedyś wróci? – zapytałem cicho.
Babcia pogładziła mnie po głowie.
– Może kiedyś zrozumie, co stracił – odpowiedziała łagodnie.
Ale nie wrócił. Zostałem z babcią aż do matury. To ona nauczyła mnie szyć na maszynie – była wiejską krawcową i miała klientów z całej okolicy. Dzięki niej poszedłem do technikum odzieżowego w Siedlcach. Tam poznałem Justynę – dziewczynę z miasta, która zakochała się we mnie za to, że potrafię przyszyć guzik i ugotować rosół.
Kiedy babcia zachorowała na raka, rzuciłem wszystko i wróciłem do niej na wieś. Przez pół roku opiekowałem się nią dzień i noc. Ojciec nie zadzwonił ani razu.
Po pogrzebie zostałem sam z domem i hektarem ziemi. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że to wszystko stanie się przekleństwem.
Proces sądowy trwał ponad rok. Ojciec wynajął adwokata z Warszawy i próbował udowodnić, że babcia była ubezwłasnowolniona w chwili spisywania testamentu. Przychodziły pisma za pismem – groźby, wezwania na przesłuchania. Musiałem tłumaczyć się przed obcymi ludźmi z każdego dnia mojego życia: dlaczego mieszkałem u babci? Czy ojciec płacił alimenty? Czy miałem kontakt z matką?
Najgorsze były rozmowy z rodziną ojca – ciotka Halina zadzwoniła pewnego dnia:
– Pawełku, twój ojciec jest załamany. Przecież to jego matka! Jak możesz być taki niewdzięczny?
– Gdzie byliście przez te wszystkie lata? – zapytałem gorzko. – Babcia umierała sama!
Rozłączyła się bez słowa.
W sądzie ojciec patrzył na mnie jak na wroga.
– Zawsze byłeś przeciwko mnie – syknął podczas jednej z przerw.
– Zawsze byłem po stronie tych, którzy mnie kochali – odpowiedziałem spokojnie.
Justyna wspierała mnie każdego dnia. Były chwile zwątpienia – bałem się, że przegram wszystko: dom babci, wspomnienia, poczucie bezpieczeństwa. Ale sędzia uznała testament za ważny.
Po ogłoszeniu wyroku ojciec wyszedł z sali bez słowa. Nigdy więcej go nie widziałem.
Dziś mieszkam z Justyną i naszym synkiem Antkiem w domu po babci Marii. Otworzyliśmy mały zakład krawiecki – szyjemy fartuchy dla lekarzy i mundurki szkolne dla dzieciaków z okolicy. Czasem siadam wieczorem przy starym stole i myślę o babci: czy byłaby ze mnie dumna?
Często pytam siebie: czy można wybaczyć komuś taką zdradę? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może to ci, którzy zostają przy nas wtedy, gdy świat się wali?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?