Powrót do domu, którego już nie znałem. Historia Dariusza

— Darek, nie rozumiesz, jak tu było ciężko! — krzyknęła Marta, a jej głos odbił się echem od pustych ścian naszego salonu. Stałem w progu, jeszcze z walizką w ręku, i patrzyłem na kobietę, którą kiedyś kochałem bezgranicznie. Teraz widziałem w niej tylko cień tej osoby.

Wróciłem do Polski po sześciu miesiącach harówki na budowie w Monachium. Każdego dnia liczyłem godziny do powrotu, wyobrażałem sobie, jak przytulam dzieci, jak Marta rzuca mi się na szyję. Tymczasem zastałem dom, którego nie poznawałem: brudne naczynia w zlewie, sterty niezapłaconych rachunków na stole, a w powietrzu wisiał zapach rozczarowania i pretensji.

— Przecież wysyłałem pieniądze co miesiąc! — próbowałem się bronić. — Wszystko miało być lepiej…

Marta spojrzała na mnie z wyrzutem. — Myślisz, że pieniądze wszystko załatwią? Nie było cię tu, kiedy dzieci płakały po nocach. Nie było cię, kiedy Zosia miała gorączkę i musiałam sama jechać z nią na pogotowie. Nie było cię, kiedy sąsiadka przyszła z pretensjami o hałas, bo Tomek znowu rozbił szybę piłką.

Czułem, jak coś ściska mi gardło. Przecież robiłem to dla nich. Każda godzina spędzona na mrozie, każdy ból pleców po długim dniu pracy miał sens tylko wtedy, gdy myślałem o rodzinie. Ale teraz miałem wrażenie, że wszystko poszło na marne.

Dzieci wbiegły do pokoju. Tomek rzucił mi się na szyję, ale Zosia stała z boku i patrzyła nieufnie. — Tato, czemu tak długo cię nie było? — zapytała cicho.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Próbowałem ją przytulić, ale odsunęła się.

Wieczorem usiadłem na łóżku w naszej sypialni. Marta przyszła i usiadła obok mnie. Przez chwilę milczeliśmy.

— Darek… — zaczęła cicho. — Ja też nie dałam rady. Wszystko się posypało. Straciłam pracę w sklepie dwa miesiące temu. Nie chciałam ci mówić, żebyś się nie martwił… Ale rachunki rosły. Kredyt za samochód… Tomek potrzebował nowych butów do piłki…

Poczułem narastający gniew i bezsilność. — Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież mogłem coś zrobić! Może wróciłbym wcześniej…

— A co by to zmieniło? — przerwała mi ostro. — I tak byśmy nie mieli pieniędzy! Ty tam, ja tu… Każde osobno walczyliśmy o przetrwanie.

Zacisnąłem pięści. Przez te pół roku żyliśmy jak obcy ludzie. Ja w Niemczech, ona tutaj. Każde z nas miało swoje piekło.

Następnego dnia poszedłem do banku sprawdzić stan konta. Okazało się, że Marta brała chwilówki na spłatę rachunków. Odsetki rosły szybciej niż byłem w stanie zarobić za granicą. Wróciłem do domu z głową pełną czarnych myśli.

— Musimy coś zrobić — powiedziałem wieczorem Marcie. — Nie damy rady tak dalej żyć.

— A co proponujesz? — zapytała zrezygnowana.

— Sprzedajmy samochód. Spłacimy część długów i zaczniemy od nowa.

Marta spojrzała na mnie ze łzami w oczach. — To był prezent od twoich rodziców…

— Wiem — odpowiedziałem cicho. — Ale nie mamy wyboru.

Przez kolejne tygodnie próbowaliśmy jakoś poukładać nasze życie na nowo. Sprzedaliśmy samochód, ograniczyliśmy wydatki do minimum. Ja znalazłem pracę na budowie w naszym mieście, choć zarobki były dużo niższe niż w Niemczech. Marta zaczęła sprzątać u sąsiadów i dorabiać przy opiece nad dziećmi.

Ale coś między nami pękło na zawsze. Wieczorami siedzieliśmy razem przy stole, ale rozmowy były krótkie i pełne napięcia.

Pewnego dnia Tomek wrócił ze szkoły smutny i zamknął się w pokoju. Poszedłem do niego.

— Co się stało, synku?

— Koledzy śmieją się ze mnie, że tata był za granicą i teraz nie mamy nawet samochodu…

Usiadłem obok niego i objąłem go ramieniem.

— Wiesz, czasem trzeba coś stracić, żeby zrozumieć, co jest naprawdę ważne — powiedziałem cicho.

Ale sam nie byłem pewien, czy jeszcze wiem, co to znaczy „ważne”.

Marta coraz częściej wychodziła wieczorami pod pretekstem spotkań z koleżankami. Zaczynałem podejrzewać, że coś przede mną ukrywa. Pewnego razu wróciła późno w nocy i nawet nie spojrzała mi w oczy.

— Gdzie byłaś? — zapytałem spokojnie.

— U Kasi… Rozmawiałyśmy o pracy — odpowiedziała szybko i zamknęła się w łazience.

Nie miałem siły drążyć tematu. Byłem zmęczony walką o każdy dzień.

Któregoś ranka znalazłem na stole list od Marty:

„Darek,
Nie wiem już, jak dalej żyć. Potrzebuję czasu dla siebie. Nie potrafię być dobrą żoną ani matką w tym chaosie. Wyjeżdżam na kilka dni do siostry.”

Zostałem sam z dziećmi i długami. Próbowałem ogarnąć dom, gotować obiady, pomagać Tomkowi z lekcjami i pocieszać Zosię, która coraz częściej płakała po nocach.

Po tygodniu Marta wróciła. Była blada i zmęczona.

— Przepraszam — powiedziała tylko i zamknęła się w sypialni.

Nie wiedziałem już, czy jeszcze jesteśmy rodziną, czy tylko grupą ludzi pod jednym dachem.

Czasem patrzę na nasze stare zdjęcia i zastanawiam się: gdzie popełniłem błąd? Czy to ja zawiodłem jako mąż i ojciec? A może to Marta powinna wreszcie wziąć odpowiedzialność za nasze życie?

Czy można jeszcze odbudować coś, co tak bardzo się rozsypało? A może lepiej pozwolić temu odejść?

Może ktoś z was wie…