Jestem tylko darmową gosposią — moja ciąża nikogo nie obchodzi
– Zosiu, ziemniaki już się ugotowały? – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak ostrze.
Zamknęłam oczy, licząc do trzech. Wdech. Wydech. Czułam, jak dziecko w moim brzuchu delikatnie się porusza. Otworzyłam oczy i spojrzałam na garnek. Tak, ziemniaki były gotowe. Tak jak ja – gotowa do wybuchu, choć wiedziałam, że nie mogę sobie na to pozwolić.
– Tak, już odcedzam – odpowiedziałam cicho, starając się ukryć zmęczenie.
Teściowa, pani Halina, weszła do kuchni z miną inspektora. Spojrzała na mnie krytycznie, potem na blat, gdzie leżały jeszcze niepokrojone ogórki.
– Ogórki miały być już na talerzu. Goście zaraz przyjdą – rzuciła z wyrzutem.
Goście. Znów ci wszyscy kuzyni, ciotki i sąsiedzi, którzy przychodzą do domu mojego męża jak do własnego. A ja? Ja jestem tylko dodatkiem. Ktoś musi podać herbatę, posprzątać po kolacji, upiec ciasto na niedzielę. Ktoś – czyli ja.
Mój mąż, Tomek, siedział w salonie z ojcem i bratem. Słyszałam ich śmiechy i rozmowy o polityce, o traktorach, o wszystkim, tylko nie o mnie. Ostatni raz zapytał mnie, jak się czuję, chyba dwa tygodnie temu. Odpowiedziałam wtedy: „Dobrze”, bo przecież nikt nie chciałby słuchać prawdy.
Wzięłam nóż i zaczęłam kroić ogórki. Ręce mi drżały. Czy to przez zmęczenie? Czy przez złość? Sama już nie wiedziałam.
– Zosiu, szybciej! – ponagliła teściowa.
Chciałam krzyknąć: „A może by tak ktoś mi pomógł? Może ktoś zapytałby, czy nie potrzebuję odpoczynku?” Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. W tej rodzinie nie mówi się o uczuciach. Tu się pracuje.
Kiedy goście przyszli, usiadłam na końcu stołu. Nikt nie zaproponował mi miejsca bliżej środka. Nikt nie zauważył, że ledwo siedzę ze zmęczenia. Słuchałam rozmów o żniwach i o tym, jak to „dzisiejsze dziewczyny nic nie potrafią”.
– Ale nasza Zosia to złoto – powiedziała nagle teściowa z uśmiechem. – Wszystko zrobi, ugotuje, posprząta…
Wszyscy spojrzeli na mnie z uznaniem. Poczułam się jak koń wyścigowy na pokazie – podziwiany za siłę i wytrwałość, ale nikt nie pyta, czy jest szczęśliwy.
Po kolacji sprzątałam sama. Tomek nawet nie zajrzał do kuchni. Kiedy skończyłam, usiadłam na schodach przed domem i pozwoliłam sobie na kilka łez.
Przypomniałam sobie swoje życie sprzed ślubu. Mieszkałam w Krakowie, studiowałam polonistykę. Miałam marzenia: chciałam pisać książki, podróżować po świecie. Poznałam Tomka na wakacjach u cioci na wsi – był inny niż wszyscy chłopcy stamtąd: czuły, zabawny, wydawało mi się, że rozumie moje marzenia.
Kiedy zaszłam w ciążę, uznaliśmy, że najlepiej będzie zamieszkać u jego rodziców – „na chwilę”, dopóki nie znajdziemy czegoś swojego. Minął rok. Nadal tu jestem.
Kiedy wróciłam do domu, teściowa już czekała:
– Zosiu, jutro przyjedzie moja siostra z mężem. Trzeba będzie upiec sernik i zrobić bigos.
– Może Tomek by pomógł? – odważyłam się zapytać.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem:
– Twój mąż pracuje cały dzień w polu! Ty jesteś w domu.
Chciałam powiedzieć: „Ja też pracuję cały dzień!” Ale wiedziałam, że to nic nie da.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Dziecko wierciło się w brzuchu jakby czuło mój niepokój. Próbowałam wyobrazić sobie przyszłość – czy zawsze tak będzie? Czy moje dziecko też będzie musiało walczyć o uwagę?
Rano Tomek szykował się do pracy.
– Tomek… – zaczęłam niepewnie. – Czy mógłbyś dziś pomóc mi z zakupami? Ciężko mi już nosić ciężkie torby…
Spojrzał na mnie z irytacją:
– Zosia, przecież mama ci pomoże. Ja muszę jechać do miasta po części do traktora.
Westchnęłam tylko i odwróciłam wzrok.
W sklepie spotkałam sąsiadkę, panią Marię.
– Jak się czujesz? – zapytała szczerze zainteresowana.
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Dobrze… chyba dobrze – wymamrotałam.
Pani Maria spojrzała na mnie uważnie:
– Zosiu… pamiętaj, że masz prawo być zmęczona. I masz prawo prosić o pomoc.
Te słowa dźwięczały mi w głowie cały dzień.
Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Tomkiem poważnie.
– Tomek… ja już nie daję rady sama wszystkiego robić. Czuję się samotna…
Spojrzał na mnie zdziwiony:
– Przesadzasz. Każda kobieta tu tak ma. Moja mama całe życie tak żyła i jakoś dała radę.
– Ale ja nie jestem twoją mamą! – wybuchłam nagle. – Ja mam swoje potrzeby! Chciałabym czasem usiąść przy stole jak człowiek, a nie tylko podawać wszystkim talerze!
Tomek milczał przez chwilę.
– Może powinniśmy poszukać mieszkania w mieście…
Zamarłam z nadziei i strachu jednocześnie.
– Naprawdę byś chciał?
Wzruszył ramionami:
– Nie wiem… Tu jest łatwiej. Mama pomaga z dzieckiem…
Poczułam się tak bardzo sama jak nigdy dotąd.
Kilka dni później dostałam list od mojej mamy z Krakowa:
„Zosiu, pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do domu. Kochamy cię i czekamy.”
Czy powinnam wrócić? Czy powinnam walczyć o siebie? A może powinnam zostać dla dobra dziecka?
Siedzę teraz przy oknie i patrzę na pola za domem teściów. W brzuchu czuję ruchy mojego dziecka – jedynej istoty tutaj, która naprawdę mnie potrzebuje i kocha bezwarunkowo.
Czy każda kobieta musi wybierać między sobą a rodziną? Czy naprawdę jestem tylko darmową gosposią i kucharką? A może czas zawalczyć o siebie?
Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy warto poświęcać własne szczęście dla innych?