Kiedy miłość liczy się w złotówkach: Moje życie między rachunkami a rozczarowaniem
– Ile jeszcze tych rachunków przyjdzie w tym miesiącu? – głos Marka przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, a w głowie miałam tylko jedno: „Nie płacz. Nie teraz.”
– Nie wiem, Marek. Robię, co mogę – odpowiedziałam cicho, nie odwracając się. Słyszałam, jak przewraca oczami. Zawsze tak robił, kiedy był niezadowolony.
– Robisz, co możesz? Naprawdę? Bo ja mam wrażenie, że tylko wydajesz. Pralka się zepsuła, dzieci ciągle coś chcą, a ty…
Zacisnęłam zęby. Chciałam mu powiedzieć, że to nie ja zepsułam pralkę, że dzieci nie proszą o wiele – tylko o buty na wiosnę, bo stare już się rozpadły. Ale wiedziałam, że to nic nie da. Marek od miesięcy liczył każdy grosz, a ja czułam się coraz bardziej jak księgowa niż żona czy matka.
Pamiętam dzień, kiedy wszystko się zaczęło. Była środa, padał deszcz, a ja wróciłam z pracy później niż zwykle. W przedpokoju czekał na mnie stos rachunków i Marek z miną, która nie wróżyła niczego dobrego.
– Musimy pogadać – powiedział bez powitania. – Tak dalej być nie może. Musisz zacząć lepiej zarządzać domem.
Zamarłam. Pracowałam na pół etatu w bibliotece, bo tylko na tyle pozwalały mi obowiązki przy dwójce dzieci. Każdy dzień był walką z czasem: odprowadzić Olę do przedszkola, zawieźć Janka do szkoły, potem praca, zakupy, obiad, pranie, lekcje, kolacja. Wieczorem padałam na łóżko jak nieżywa. Ale dla Marka to było za mało.
– Może powinnaś znaleźć drugą pracę? – rzucił kiedyś, jakby to było takie proste.
– A kto zajmie się dziećmi? – zapytałam wtedy. – Ty wracasz późno, twoja mama nie chce już pomagać.
– To nie mój problem – odpowiedział. – Ja zarabiam, ty masz ogarniać resztę.
Te słowa bolały bardziej niż jakiekolwiek ciosy. Przestałam być dla niego partnerką, stałam się menadżerką domowego budżetu, sprzątaczką, kucharką. Miłość? Czułość? Zostały gdzieś w tyle, przykryte stertą nieopłaconych rachunków.
Najgorsze były wieczory. Kiedy dzieci już spały, a ja siedziałam przy stole z kalkulatorem, próbując znaleźć sposób, by starczyło na wszystko. Czasem płakałam w milczeniu, żeby nikt nie słyszał. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz Marek mnie przytulił. Zamiast tego dostawałam listę wydatków i pytania: „Na co to poszło? Dlaczego tyle?”
Pewnego dnia, kiedy Ola miała gorączkę, a Janek płakał, bo zgubił ulubioną zabawkę, zadzwoniła moja mama.
– Dziecko, ty się wykończysz. Może przyjedź na kilka dni?
– Nie mogę, mamo. Marek nie chce, żebym zostawiała dom.
– A co Marek robi dla ciebie? – zapytała ostro.
Nie umiałam odpowiedzieć. Bo co robił? Pracował, owszem. Ale czy to wystarczało? Czy to była miłość?
Z czasem zaczęłam zauważać, że Marek coraz częściej znika wieczorami. Tłumaczył się nadgodzinami, ale czułam, że coś jest nie tak. Pewnej nocy, kiedy nie wrócił do północy, zadzwoniłam do niego. Nie odebrał. Przesiedziałam całą noc na kanapie, wsłuchując się w ciszę mieszkania. Rano wrócił, pachnąc damskimi perfumami.
– Gdzie byłeś? – zapytałam, głos mi drżał.
– Pracowałem – rzucił krótko i zamknął się w łazience.
Nie miałam dowodów, ale serce już wiedziało. Zdrada. Nie tylko finansowa, ale i emocjonalna. Zostałam sama z dziećmi, rachunkami i poczuciem winy, że nie jestem wystarczająca.
Próbowałam z nim rozmawiać. Prosiłam, żebyśmy poszli na terapię. Śmiał się.
– Ty chyba zwariowałaś. Terapia? Po co? To ty masz problem, nie ja.
Zaczęłam zamykać się w sobie. Przestałam dzwonić do przyjaciółek, bo wstydziłam się przyznać, że moje małżeństwo się sypie. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Ale w środku czułam się jak cień samej siebie.
Któregoś dnia, kiedy dzieci bawiły się w pokoju, usiadłam na podłodze w kuchni i rozpłakałam się jak dziecko. Przyszła Ola, przytuliła mnie i powiedziała:
– Mamusiu, nie płacz. Ja cię kocham.
Te słowa były jak plaster na ranę. Dla nich musiałam być silna. Ale jak być silną, kiedy miłość w domu liczy się w złotówkach, a nie w gestach?
Zaczęłam szukać pomocy. Najpierw w internecie, potem zadzwoniłam do psychologa. Usłyszałam, że nie jestem sama, że wiele kobiet żyje w podobnym układzie. Że to nie jest moja wina.
Po kilku miesiącach zebrałam się na odwagę i powiedziałam Markowi, że chcę rozwodu. Wybuchł śmiechem.
– I co, myślisz, że sobie poradzisz? Z dwójką dzieci? Bez pieniędzy?
Bałam się. Ale bardziej bałam się zostać w miejscu, gdzie każdego dnia umierałam po kawałku.
Dziś mieszkam z dziećmi u mamy. Nie jest łatwo. Każdy dzień to walka o normalność. Ale przynajmniej wiem, że nie muszę już tłumaczyć się z każdego wydanego grosza. Że mogę płakać i śmiać się bez strachu.
Czasem patrzę na swoje odbicie w lustrze i pytam: „Czy naprawdę na to zasłużyłam? Czy miłość zawsze musi boleć?”
A wy? Czy kiedykolwiek czuliście się niewidzialni we własnym domu?