Parapetówka, która rozdarła rodzinę: Kuchnia, która stała się polem bitwy
Już od pierwszego kroku w nowe mieszkanie mojej siostry czułam, że coś jest nie tak. W powietrzu wisiała nie tylko woń smażonej cebuli, ale i napięcie, które można było kroić nożem. Stałam w progu z prezentem – zestawem porcelanowych filiżanek, które wybrałam z myślą o wspólnych rodzinnych śniadaniach. Ale zamiast radości na twarzy Justyny zobaczyłam cień zmęczenia i coś jeszcze – jakby prosiła mnie oczami, żebym nie zadawała pytań.
– Cześć, Anka! – rzuciła z wymuszonym uśmiechem. – Wchodźcie, tylko… nie patrzcie na kuchnię. Mamy tu mały armagedon.
Za mną weszli rodzice i mój brat Tomek z żoną. Mama już w drzwiach zaczęła szeptać:
– Boże, czy oni tu w ogóle sprzątają? Przecież to wstyd!
Ojciec tylko chrząknął i ruszył do salonu, jakby chciał uciec od wszystkiego, co niewygodne. Ja jednak nie mogłam się powstrzymać – zajrzałam do kuchni. To był szok. Na stole piętrzyły się brudne talerze, resztki jedzenia, rozlane mleko już zsiadłe i ślady po kawie na blacie. W zlewie leżały garnki z zaschniętym sosem pomidorowym, a podłoga lepiła się pod stopami.
– Justyna… – zaczęłam cicho, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
– Nie miałam kiedy. Praca, dzieci, Michał ciągle na delegacjach…
W tym momencie do kuchni wszedł Michał, jej mąż. Zmęczony, z podkrążonymi oczami.
– Co się dzieje? – zapytał nieco zbyt ostro.
– Nic – odpowiedziała Justyna, ale ja widziałam łzy w jej oczach.
Z salonu dobiegł głos mamy:
– Może byście się ogarnęli trochę przed przyjęciem gości? To przecież wasza parapetówka!
Tomek próbował rozładować atmosferę:
– Daj spokój, mamo. Każdemu się zdarza bałagan.
Ale mama nie dawała za wygraną:
– Bałagan? To jest katastrofa! Jak można tak żyć?
Justyna zacisnęła pięści. Widziałam, jak walczy ze sobą, żeby nie wybuchnąć. Michał spojrzał na nią z wyrzutem.
– Mówiłem ci rano, żebyś posprzątała…
– A ty co zrobiłeś? – syknęła Justyna. – Byłeś w pracy? Ja też pracuję! A potem dzieci, zakupy, gotowanie…
Wszyscy nagle zamilkli. Czułam się jak świadek czegoś intymnego i bolesnego. Mama spojrzała na mnie znacząco:
– Widzisz? Zawsze była leniwa. U nas w domu nigdy tak nie było.
Nie mogłam tego słuchać.
– Mamo, przestań! – powiedziałam ostrzej niż zamierzałam. – To nie jest twoje mieszkanie.
Mama zacisnęła usta i wyszła na balkon. Ojciec udawał, że ogląda telewizję. Tomek z żoną wymienili porozumiewawcze spojrzenia i zaczęli zbierać talerze ze stołu.
– Pomogę ci – powiedziałam do Justyny.
– Nie trzeba… – szepnęła.
– Trzeba – odpowiedziałam stanowczo.
Zabrałyśmy się za sprzątanie w milczeniu. Czułam jej drżące dłonie, widziałam łzy spływające po policzkach.
– Przepraszam cię – wyszeptała nagle. – Chciałam, żeby było inaczej. Żeby mama była dumna… Żebyście wszyscy byli dumni.
Objęłam ją mocno.
– Jesteśmy rodziną. To tylko bałagan.
Ale wiedziałam, że to nieprawda. Bałagan był tylko objawem czegoś głębszego: przemęczenia, samotności, braku wsparcia. Michał stał w drzwiach i patrzył na nas bezradnie.
– Może powinniśmy zatrudnić kogoś do pomocy? – zaproponowałam ostrożnie.
Justyna pokręciła głową:
– Nie stać nas. Ledwo wiążemy koniec z końcem…
Wtedy do kuchni wróciła mama.
– Słuchajcie – zaczęła tonem nieznoszącym sprzeciwu – ja wam pomogę. Ale musicie się ogarnąć. Bo inaczej dzieci wam zabiorą!
Justyna wybuchła płaczem.
– Mamo! Jak możesz tak mówić?!
Mama spojrzała na nią chłodno:
– Ja tylko mówię prawdę.
Michał zacisnął szczęki i wyszedł trzaskając drzwiami. Ojciec podszedł do mamy i odciągnął ją na bok:
– Przestań ją dobijać! Nie widzisz, że dziewczyna ledwo stoi na nogach?
Tomek próbował rozładować sytuację żartem:
– Może napijemy się tego prosecco? W końcu to parapetówka!
Ale nikt się nie zaśmiał.
Wieczór ciągnął się w niezręcznej atmosferze. Każdy kęs jedzenia smakował goryczą wyrzutów sumienia i niewypowiedzianych pretensji. Kiedy wychodziliśmy, Justyna odprowadziła mnie do drzwi.
– Dziękuję ci – powiedziała cicho. – Bez ciebie bym nie wytrzymała.
Objęłam ją jeszcze raz i wyszłam na klatkę schodową z ciężarem na sercu.
W drodze do domu mama milczała przez całą podróż samochodem. Dopiero pod blokiem powiedziała:
– Może przesadziłam… Ale przecież chcę dla niej dobrze.
Spojrzałam na nią ze smutkiem:
– Czasem lepiej po prostu przytulić niż oceniać.
Całą noc nie mogłam zasnąć. Myślałam o Justynie, o tym ile razy sama czułam się bezradna wobec oczekiwań innych. Ile razy udawałam przed światem, że wszystko jest w porządku, choć w środku czułam się jak ta kuchnia po wybuchu: pełna chaosu i rozpaczy.
Czy naprawdę tak trudno nam przyznać się do słabości? Czy rodzina powinna być miejscem wsparcia czy oceniania? Może czasem wystarczy po prostu być obok… Co wy o tym myślicie?