Przyjechałam bez zapowiedzi… i odkryłam to, czego nie chciałam znać. Historia matki, która musiała zmierzyć się z prawdą o życiu córki.
— Kinga, otwórz, to ja! — wołałam, stukając w drzwi jej mieszkania na warszawskim Ursynowie. Była sobota, deszcz bębnił o daszek nad wejściem, a ja, trzymając w jednej ręce torbę z domowym sernikiem, w drugiej zaś prezent dla wnuczki, czułam dziwne napięcie. Nie uprzedziłam córki o wizycie, chciałam zrobić jej niespodziankę. Przecież zawsze powtarzała, że jestem mile widziana, że tęskni za domem i moimi wypiekami.
Drzwi otworzyły się powoli. Kinga stała w progu, blada, z podkrążonymi oczami. Uśmiechnęła się, ale ten uśmiech był wymuszony, jakby ktoś narysował go na jej twarzy. — Mamo… co ty tu robisz? — zapytała cicho, rozglądając się nerwowo za siebie.
— Przyjechałam cię odwiedzić, kochanie. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. — Próbowałam ją objąć, ale odsunęła się, wpuszczając mnie do środka. W mieszkaniu panował dziwny chłód, jakby ktoś wywietrzył z niego radość. Z kuchni dobiegał cichy płacz mojej wnuczki, Zosi.
— Zosia jest chora? — zapytałam, zdejmując płaszcz. Kinga pokręciła głową, ale nie odpowiedziała. Wtedy z pokoju wyszedł jej mąż, Artur. Wysoki, postawny, z lodowatym spojrzeniem. — Dzień dobry, pani Anno — rzucił oschle, nawet nie patrząc mi w oczy.
— Dzień dobry, Arturze. Przyniosłam sernik, może zjemy razem? — próbowałam nadać rozmowie zwyczajny ton, ale czułam, że coś jest nie tak. Kinga stała przy zlewie, myjąc ręce z takim zapałem, jakby chciała zetrzeć z siebie niewidzialny brud.
Zosia wybiegła z pokoju i rzuciła mi się na szyję. — Babciu! — szepnęła, a ja poczułam, jak jej drobne ciałko drży. Przytuliłam ją mocno, próbując ukryć łzy.
— Kinga, wszystko w porządku? — zapytałam cicho, kiedy Artur wyszedł na balkon zapalić papierosa. Córka spojrzała na mnie błagalnie, ale tylko pokręciła głową. — Nie teraz, mamo — wyszeptała.
Przez cały dzień atmosfera była napięta jak struna. Artur rzucał krótkie uwagi, Kinga milczała, a Zosia siedziała skulona przy stole. Wieczorem usłyszałam kłótnię za zamkniętymi drzwiami sypialni. Artur krzyczał, Kinga płakała. Chciałam wejść, ale Zosia przybiegła do mnie i objęła mnie mocno za szyję. — Babciu, nie idź tam… — szepnęła przerażona.
Tej nocy nie spałam. Siedziałam na kanapie w salonie i słuchałam ciszy przerywanej szlochem mojej córki. Rano postanowiłam działać. Kiedy Artur wyszedł do pracy, usiadłam z Kingą przy kuchennym stole.
— Powiedz mi prawdę. Co tu się dzieje? — spytałam stanowczo.
Kinga spuściła głowę. — Mamo… ja nie chcę cię martwić. To mój wybór…
— Twój wybór? Kinga, widzę, że cierpisz! Zosia się boi! Co on ci robi?
Córka zaczęła płakać. — On… czasem krzyczy… czasem mnie popycha… Ale mówi, że to moja wina, że jestem beznadziejna żona i matka…
Poczułam, jak świat wali mi się na głowę. Przecież wychowałam ją na silną kobietę! Jak mogłam nie zauważyć?
— Kinga, musisz coś z tym zrobić! Nie możesz pozwolić mu was krzywdzić!
— Mamo, ja się boję… On mówi, że jeśli odejdę, zabierze mi Zosię…
Objęłam ją mocno. — Nie jesteś sama. Pomogę ci. Razem coś wymyślimy.
Przez kolejne dni próbowałam przekonać córkę do działania. Rozmawiałam z nią godzinami, tłumaczyłam, że przemoc to nie jest miłość. Ale ona była jak zamknięta w klatce strachu.
W końcu postanowiłam zadzwonić do mojego męża, Marka.
— Marek, musisz tu przyjechać. Kinga potrzebuje pomocy.
Przyjechał następnego dnia. Razem usiedliśmy z Kingą i Zosią przy stole.
— Córciu, jesteśmy z tobą. Nie pozwolimy cię skrzywdzić — powiedział Marek stanowczo.
Kinga długo milczała, a potem nagle wybuchła płaczem.
— Ja już nie mam siły… Chcę odejść, ale boję się o Zosię…
— Pomożemy ci znaleźć prawnika. Możesz zamieszkać z nami na wsi. Tam będziesz bezpieczna — zaproponowałam.
Kinga spojrzała na mnie z nadzieją w oczach pierwszy raz od dawna.
— Naprawdę mogę? Nie będziesz miała do mnie żalu?
— Nigdy! Jesteś moją córką i zawsze będę po twojej stronie.
Tego wieczoru spakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy i razem z Zosią pojechałyśmy do naszego domu pod Radomiem. Artur dzwonił i groził przez telefon, ale Marek rozmawiał z nim stanowczo i jasno dał do zrozumienia, że jeśli się zbliży, wezwie policję.
Pierwsze tygodnie były trudne. Kinga budziła się w nocy z krzykiem, Zosia bała się zostawać sama w pokoju. Ale powoli zaczynały odzyskiwać spokój.
Czasem patrzę na moją córkę i myślę: ile kobiet w Polsce żyje w takim strachu? Ile matek nie wie, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami mieszkań ich dzieci? Czy mogłam zrobić coś wcześniej? Czy powinnam była zauważyć znaki?
Dziś wiem jedno: szczęście to nie tylko zdrowie i spokój naszych dzieci. To także odwaga, by spojrzeć prawdzie w oczy i pomóc im wtedy, gdy najbardziej tego potrzebują.
Czy każda matka jest gotowa zmierzyć się z taką prawdą? Czy lepiej żyć w nieświadomości i wierzyć w iluzję szczęścia? Czasem jedno niezapowiedziane odwiedziny mogą zmienić wszystko…