Mój syn chce, żebym sprzątała u niego za pieniądze – czy naprawdę na to zasłużyłam?

— Mamo, to nie jest nic osobistego. Po prostu… Ola uważa, że tak będzie najlepiej — Wojtek nie patrzył mi w oczy, bawił się kluczami od samochodu, jakby chciał być gdziekolwiek indziej, tylko nie tu, w mojej kuchni pachnącej jeszcze świeżym ciastem drożdżowym.

— Najlepiej? — powtórzyłam, czując jak głos więźnie mi w gardle. — Najlepiej dla kogo, Wojtku? Dla was? Dla mnie? Czy dla tej twojej Aleksandry?

Wojtek westchnął ciężko. — Mamo, nie zaczynaj. Wiesz, że Ola ma alergię na kurz, a ja pracuję do późna. Ty masz czas, a my możemy ci zapłacić. To uczciwe.

Zrobiło mi się słabo. Uczciwe? Czy to uczciwe, że własny syn proponuje matce sprzątanie za pieniądze, jakby była obcą kobietą z ogłoszenia? Przez chwilę miałam ochotę rzucić w niego tym ciastem, które piekłam z myślą o nim, o jego ulubionych rodzynkach. Ale tylko zacisnęłam pięści na fartuchu.

— A może po prostu nie chcecie mnie już widywać? Może Ola woli, żebym przychodziła tylko wtedy, kiedy trzeba posprzątać? — spytałam cicho.

Wojtek podniósł wzrok. W jego oczach zobaczyłam coś, czego nie rozumiałam — zmęczenie? Wyrzuty sumienia? A może obojętność?

— Mamo, nie przesadzaj. Po prostu… tak będzie wygodniej. Dla wszystkich.

Wyszłam do łazienki, niby po chusteczkę, ale naprawdę musiałam złapać oddech. Oparłam się o zimne kafelki i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Zmarszczki wokół oczu, siwe pasma we włosach. Czy naprawdę stałam się dla własnego dziecka tylko sprzątaczką?

Wojtek był moim jedynym synem. Wychowywałam go sama, odkąd jego ojciec odszedł do innej kobiety. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Zawsze byłam przy nim — na przedstawieniach w przedszkolu, na meczach piłki nożnej, gdy miał gorączkę i gdy dostał się na studia. A teraz…

Aleksandra pojawiła się w naszym życiu nagle. Piękna, pewna siebie, z rodziny lekarzy. Od początku czułam, że patrzy na mnie z góry. Nigdy nie powiedziała tego wprost, ale jej spojrzenia mówiły wszystko: „Twoje mieszkanie jest za małe”, „Twoje obiady za tłuste”, „Twój syn zasługuje na więcej”. Wojtek był zakochany po uszy i nie widział niczego poza nią.

Ich ślub był dla mnie jak pogrzeb. Stałam z boku, patrząc jak Aleksandra prowadzi go przez życie według własnych zasad. Coraz rzadziej dzwonił, coraz rzadziej wpadał na herbatę. Zawsze był zajęty. A kiedy już przychodził, Ola była z nim — i zawsze znalazła powód, żeby się poskarżyć: „Wojtek, twoja mama znowu przyniosła ciasto z glutenem”, „Wojtek, twoja mama nie zdejmowała butów w przedpokoju”.

A teraz to. Propozycja sprzątania za pieniądze. Jakby chciała mnie upokorzyć do końca.

Przez kilka dni nie odbierałam od nich telefonu. Chodziłam po mieszkaniu jak cień, nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze kroki Wojtka, jego śmiech, kiedy uczyłam go jeździć na rowerze, nasze wspólne wakacje nad morzem. Czy to wszystko już się nie liczyło?

W końcu zadzwoniła Aleksandra.

— Pani Zofio, rozumiem, że to może być dla pani trudne — jej głos był chłodny i rzeczowy. — Ale naprawdę potrzebujemy pomocy. Oczywiście zapłacimy uczciwie. To tylko kilka godzin w tygodniu.

— A jeśli odmówię? — spytałam.

— To będzie nam przykro, ale będziemy musieli znaleźć kogoś innego — odpowiedziała bez wahania.

Poczułam się jak zbędny mebel. Jakby moje miejsce w ich życiu zależało od tego, czy zgodzę się być ich służącą.

Poszłam do kościoła. Usiadłam w ławce i długo patrzyłam na krzyż. Modliłam się o siłę i zrozumienie. Czy naprawdę jestem tak nieważna? Czy matka może być aż tak odrzucona przez własne dziecko?

Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.

— Zosiu, co się dzieje? Wyglądasz jak cień samej siebie. — Jej głos był pełen troski.

Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała w milczeniu, a potem powiedziała:

— Wiesz co? Nie pozwól im siebie tak traktować. Jesteś matką Wojtka, nie ich sprzątaczką. Jeśli zgodzisz się na to raz, już zawsze będą cię tak widzieć.

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez całą noc.

Następnego dnia zadzwoniłam do Wojtka.

— Synku, kocham cię i zawsze będę ci pomagać, jeśli będziesz tego potrzebował. Ale nie mogę sprzątać u was za pieniądze. Nie jestem obcą osobą. Jestem twoją matką.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Mamo… ja… nie chciałem cię zranić — powiedział w końcu cicho.

— Wiem. Ale musisz zrozumieć, że są granice, których nie wolno przekraczać — odpowiedziałam i poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.

Od tamtej pory widujemy się rzadko. Wojtek czasem dzwoni, ale rozmowy są krótkie i pełne niezręczności. Aleksandra już się ze mną nie kontaktuje.

Często zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy powinnam była zaakceptować Aleksandrę bez zastrzeżeń? A może to po prostu znak czasów — dzieci odcinają się od rodziców, kiedy już ich nie potrzebują?

Patrzę na puste mieszkanie i myślę: czy naprawdę zasłużyłam na to, by być tylko sprzątaczką w życiu własnego syna? Czy miłość matki ma swoją cenę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?