Spacer po nieznanej ulicy: Opowieść o rodzinnych sekretach, zdradzie i przebaczeniu

Deszcz walił w szyby tak mocno, że miałam wrażenie, iż zaraz roztrzaska się całe okno. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą, kiedy usłyszałam trzask drzwi. – Znowu wrócił pijany – pomyślałam, czując znajome ukłucie w żołądku. Mój ojciec, Marian, od lat nie potrafił poradzić sobie z własnymi demonami. Mama, Elżbieta, zawsze próbowała go tłumaczyć: „On taki już jest, musisz być silna, Aniu”. Ale ile można być silnym, kiedy dom zamienia się w pole minowe?

– Anka! – wrzasnął ojciec z przedpokoju. – Gdzie jest mój portfel?!

Zacisnęłam zęby i wyszłam mu naprzeciw. – Nie wiem, tato. Może zostawiłeś w samochodzie?

Spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. – Ty zawsze wszystko chowasz! – krzyknął i rzucił kurtką o podłogę. Mama wybiegła z pokoju, próbując go uspokoić. – Marian, przestań! Dziecko nie jest winne!

Zawsze tak było. Ja byłam tą „winą”, choć nigdy nie wiedziałam za co. Może za to, że się urodziłam? Może za to, że przypominałam mu o jego własnych porażkach? W takich chwilach marzyłam, żeby po prostu zniknąć.

Tamtego wieczoru postanowiłam wyjść z domu. Deszcz lał jak z cebra, ale nie obchodziło mnie to. Włożyłam kurtkę, wsunęłam buty i wyszłam na klatkę schodową. Mama próbowała mnie zatrzymać:

– Aniu, gdzie idziesz?!
– Muszę się przewietrzyć – rzuciłam przez ramię.

Nie miałam celu. Szłam przed siebie, aż znalazłam się na ulicy, której nigdy wcześniej nie widziałam. Była ciemna, pusta, tylko gdzieniegdzie paliły się światła w oknach. Przystanęłam pod jednym z bloków i zaczęłam płakać. Tak po prostu – bezgłośnie, z całych sił.

Nagle usłyszałam głos:
– Wszystko w porządku?

Odwróciłam się gwałtownie. Przede mną stała starsza kobieta z parasolką. Miała ciepłe oczy i uśmiech, który przypominał mi babcię Zofię – jedyną osobę w moim życiu, która naprawdę mnie kochała.

– Przepraszam… – wyszeptałam.
– Nic się nie stało, dziecko. Chodź, napijesz się herbaty.

Nie wiem dlaczego poszłam za nią. Może dlatego, że potrzebowałam choć odrobiny ciepła? W jej mieszkaniu pachniało ciastem i lawendą. Usiadłyśmy przy stole.

– Jestem Wanda – przedstawiła się.
– Ania.

Patrzyła na mnie uważnie.
– Uciekłaś z domu?

Skinęłam głową.
– Tata… on…
– Nie musisz mówić – przerwała mi łagodnie. – Czasem lepiej po prostu posiedzieć w ciszy.

Siedziałyśmy tak długo. Wanda opowiadała mi o swoim życiu – o mężu, który odszedł do innej kobiety, o synu, który wyjechał do Anglii i nie dzwoni od miesięcy. Poczułam się mniej samotna.

Kiedy wróciłam do domu, było już po północy. Mama siedziała na kanapie i płakała.
– Gdzie byłaś?! Myślałam, że coś ci się stało!

Ojciec spał na fotelu z butelką w ręku.
– Przepraszam… – wyszeptałam.

Przytuliła mnie mocno.
– Musimy coś zmienić – powiedziała nagle. – Nie dam rady dłużej tak żyć.

To był początek końca naszego starego życia. Mama zaczęła szukać pracy na pół etatu i odkładać pieniądze „na wszelki wypadek”. Ja coraz częściej uciekałam do Wandy – była dla mnie jak druga babcia.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej ze szkoły i usłyszałam kłótnię rodziców:
– Marian, ja już nie mogę! Albo przestaniesz pić, albo odchodzę!
– To idź! I tak nigdy cię nie kochałem!

Zamarłam w przedpokoju. Mama wybiegła z walizką i łzami w oczach.
– Aniu… chodź ze mną.

Nie zastanawiałam się ani chwili. Spakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy i pojechałyśmy do babci Zofii na wieś pod Łowiczem. Tam życie płynęło wolniej. Babcia piekła chleb, a ja pomagałam jej w ogrodzie. Mama znalazła pracę w sklepie spożywczym.

Ale nawet tam nie uciekłyśmy od problemów. Ojciec dzwonił codziennie – raz błagał o powrót, innym razem groził sądem o opiekę nade mną. W końcu przestałyśmy odbierać telefony.

Po kilku miesiącach mama zaczęła się uśmiechać częściej. Ja zaprzyjaźniłam się z Kasią z sąsiedztwa – pierwszy raz od dawna poczułam się normalnie.

Wszystko zmieniło się pewnej niedzieli. Siedziałyśmy przy stole, kiedy do drzwi zapukał listonosz z poleconym pismem z sądu. Ojciec wniósł sprawę o ograniczenie mamie praw rodzicielskich – twierdził, że mama „porwała” mnie i uniemożliwia mu kontakt ze mną.

Mama załamała się kompletnie.
– Może powinnam wrócić? Dla twojego dobra?
– Nie! – krzyknęłam rozpaczliwie. – Mamo, ja nie chcę tam wracać!

Babcia Zofia spojrzała na nas surowo:
– Elżbieta, musisz walczyć o siebie i o dziecko! Nie pozwól mu was zastraszyć!

Sprawa ciągnęła się miesiącami. W sądzie ojciec udawał skruszonego ojca-alkoholika na odwyku. Ja zeznawałam przed psychologiem – opowiadałam o krzykach, wyzwiskach i strachu przed powrotem do domu.

W końcu zapadł wyrok: zostałam przy mamie. Ojciec miał widzenia pod nadzorem kuratora.

Myślałam, że teraz wszystko będzie dobrze. Ale życie to nie bajka.

Mama zaczęła spotykać się z nowym mężczyzną – panem Piotrem ze sklepu mięsnego. Był miły… do czasu. Po kilku miesiącach zaczął być zazdrosny o wszystko: o babcię Zofię, o mnie, nawet o Wandę, którą odwiedzałyśmy w mieście.

Pewnej nocy usłyszałam ich kłótnię:
– Elka, ja nie będę utrzymywał twojej córki!
– Piotrze! To moje dziecko!
– Albo ona się wyprowadzi do ojca, albo ja odchodzę!

Znowu poczułam ten znajomy lęk: jestem problemem. Przeszkodą do szczęścia mojej mamy.

Następnego dnia spakowałam plecak i pojechałam do Wandy bez słowa. Siedziałyśmy razem do późna:
– Aniu… czasem dorośli są bardziej zagubieni niż dzieci – powiedziała cicho Wanda.
– Ale dlaczego ja zawsze muszę cierpieć przez ich decyzje?
– Bo jesteś silniejsza niż myślisz.

Mama przyszła po mnie wieczorem zapłakana:
– Przepraszam… Piotr już tu nie wróci.

Od tamtej pory byłyśmy tylko we dwie – ja i mama. Babcia Zofia zmarła kilka miesięcy później na serce. Wanda zachorowała na raka i powoli gasła na moich oczach.

Zostałyśmy same w obcym mieście, bez rodziny i wsparcia. Ale po raz pierwszy poczułam spokój – wiedziałam już, że muszę być silna dla siebie samej, nie dla innych.

Dziś mam dwadzieścia pięć lat i własne mieszkanie na tej samej ulicy, na której kiedyś płakałam jako nastolatka. Czasem mijam Wandę na cmentarzu i rozmawiam z nią w myślach. Mama mieszka niedaleko i wciąż próbuje poukładać sobie życie na nowo.

Czy można naprawdę uciec od rodzinnych demonów? Czy da się wybaczyć tym, którzy nas skrzywdzili? A może najważniejsze jest to, by nauczyć się kochać siebie mimo wszystko?

Czekam na wasze historie i odpowiedzi…