Siedem lat pod cudzym dachem: Jak moja siostra straciła wdzięczność i rodzinę
– Anka, ile jeszcze zamierzasz tu siedzieć? – głos mamy rozbrzmiał w kuchni, gdy po raz kolejny próbowała delikatnie, a może już mniej delikatnie, zasugerować mojej siostrze, że czas coś zmienić. Siedziałam wtedy przy stole, udając, że czytam gazetę, ale każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Wiedziałam, że ta rozmowa musi się wydarzyć, ale nikt z nas nie był na nią gotowy.
Ania, moja starsza siostra, od siedmiu lat mieszkała w dwupokojowym mieszkaniu swojej byłej teściowej, pani Haliny. Po rozwodzie z Piotrem, jej mężem, nie miała dokąd pójść. Mama próbowała ją namówić, żeby wróciła do nas, do rodzinnego domu w Radomiu, ale Ania uparcie twierdziła, że w Warszawie łatwiej jej będzie znaleźć pracę i zapewnić córce, Julce, lepszą przyszłość. Pani Halina, choć już wtedy nie była jej teściową, zgodziła się przyjąć ją pod swój dach. „Na chwilę, dopóki nie staniesz na nogi” – mówiła wtedy. Ta chwila trwała siedem lat.
Przez te lata Ania żyła w przekonaniu, że zawsze znajdzie się ktoś, kto jej pomoże. Najpierw Piotr, potem pani Halina, czasem nawet ja, gdy przyjeżdżałam do Warszawy i zostawiałam jej trochę pieniędzy. Ale z każdym rokiem atmosfera w mieszkaniu gęstniała. Pani Halina coraz częściej narzekała, że nie ma prywatności, że Julka hałasuje, że rachunki są coraz wyższe. Ania udawała, że nie słyszy. „Przecież ona sama zaproponowała, żebym tu została” – powtarzała mi przez telefon, jakby próbowała przekonać nie mnie, a siebie.
Pamiętam jeden szczególny wieczór. Było już po dwudziestej drugiej, Julka spała, a ja siedziałam z Anią na balkonie. – Wiesz, czasem mam wrażenie, że wszyscy mają mnie dość – powiedziała nagle, patrząc w ciemność. – Ale przecież nie robię nic złego. Pracuję, płacę za siebie, pomagam w domu. Dlaczego mam się wyprowadzać?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z jednej strony rozumiałam jej lęk przed samotnością i biedą, z drugiej – widziałam, jak bardzo ta sytuacja męczy wszystkich dookoła. Pani Halina była coraz bardziej zgorzkniała, Piotr unikał kontaktu z byłą żoną, a Julka zaczęła pytać, dlaczego nie mają własnego mieszkania.
Wszystko pękło pewnego marcowego popołudnia. Pani Halina wróciła z zakupów i zastała Anię rozmawiającą przez telefon w jej ulubionym fotelu. – To już przesada! – wybuchła. – To jest mój dom! Chcę mieć wreszcie spokój!
Ania wybiegła z pokoju ze łzami w oczach. Zadzwoniła do mnie jeszcze tego samego wieczoru. – Wyrzuca mnie – szlochała. – Po tylu latach! Jak ona może być taka niewdzięczna?
Słuchałam jej płaczu i czułam, jak narasta we mnie złość. – Aniu, a czy ty kiedykolwiek jej podziękowałaś? – zapytałam cicho. – Czy pomyślałaś, jak ona się czuje?
Zamilkła. Po raz pierwszy od dawna nie miała gotowej odpowiedzi.
Przez kolejne tygodnie Ania próbowała znaleźć nowe mieszkanie. Okazało się, że wynajem w Warszawie jest poza jej zasięgiem. Mama zaproponowała, żeby wróciła do Radomia, ale Ania nie chciała słyszeć o powrocie do rodzinnego domu. – To byłby krok wstecz – mówiła z goryczą.
Julka coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. – Mamo, dlaczego nie możemy mieć własnego domu? – pytała. Ania nie potrafiła jej odpowiedzieć. Zaczęła się zamartwiać, obwiniać wszystkich wokół, a najbardziej siebie. Ale było już za późno na naprawienie relacji z panią Haliną. Pewnego dnia przyszła do domu i znalazła swoje rzeczy spakowane w kartony. – Przepraszam, ale nie dam już rady – powiedziała pani Halina, unikając jej wzroku.
Ania zadzwoniła do mnie z dworca. – Nie wiem, co robić – wyszeptała. – Nigdy nie sądziłam, że zostanę sama.
Przyjechałam po nią. W samochodzie długo milczałyśmy. W końcu powiedziała: – Może rzeczywiście za bardzo liczyłam na innych. Może powinnam była wcześniej postawić granice, podziękować, zacząć od nowa.
Dziś Ania mieszka z mamą w Radomiu. Szuka pracy, powoli odbudowuje relacje z Julką. Czasem dzwoni do pani Haliny, ale ta nie odbiera. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek sobie wybaczą.
Czy naprawdę tak trudno jest być wdzięcznym? Czy łatwiej nam oczekiwać pomocy niż ją doceniać? Może każdy z nas powinien czasem zapytać siebie: czy nie przekraczam czyichś granic, licząc na cudzą dobroć?