Moja mama oddała mojego psa do schroniska za moimi plecami: „Mogłabyś lepiej sprawić sobie dziecko!”

Weszłam do mieszkania i od razu poczułam, że coś jest nie tak. Cisza była zbyt gęsta, zbyt ciężka, jakby ktoś wyciągnął z niej powietrze. Zawsze, gdy wracałam do domu, mój pies – Fafik – czekał pod drzwiami, merdając ogonem i szczekając z radości. Teraz nie było nic. Ani stukotu pazurków na panelach, ani rozgrzanej sierści na moich kolanach. Tylko echo moich kroków i pustka.

– Fafik! – zawołałam, rozglądając się po kątach. – Fafik! Gdzie jesteś?

W salonie nie było jego legowiska. W kuchni – pusta podłoga, gdzie zawsze stały miski. Zaczęłam szukać w szafkach, jakby miał się tam schować. Wtedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu – „Mama”.

Odebrałam z ulgą, bo przecież to ona miała się nim opiekować przez te kilka dni naszego wyjazdu z Michałem w Bieszczady. – Mamo, gdzie jest Fafik? – zapytałam od razu, głos mi się łamał.

Po drugiej stronie usłyszałam jej spokojny, wręcz obojętny głos:

– Oddałam go do schroniska. Powinnaś już dorosnąć, Aniu. Zamiast bawić się w pieski, lepiej zajmij się czymś poważnym. Może dziecko by cię czegoś nauczyło?

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. – Co ty zrobiłaś?! – krzyknęłam. – Jak mogłaś?!

– Nie przesadzaj. To tylko pies. Przeszkadzał mi, a wy i tak nie macie czasu na rodzinę. Michał to dobry chłopak, ale ile można czekać na wnuki? – mówiła dalej, jakby oddała starą lampę na śmietnik.

Rzuciłam słuchawką o kanapę i wybiegłam z mieszkania. Michał już czekał w aucie, bo widział moją minę przez okno. – Co się stało? – zapytał zaniepokojony.

– Mama… Ona… Ona oddała Fafika do schroniska! – wybuchnęłam płaczem.

Nie pamiętam drogi do schroniska. Pamiętam tylko, jak trzymałam Michała za rękę tak mocno, że aż pobielały mi palce. W głowie miałam mętlik: gniew, rozpacz, niedowierzanie. Przecież mama zawsze była taka opiekuńcza…

W schronisku przywitała nas młoda kobieta w zielonym fartuchu. – W czym mogę pomóc?

– Nasz pies… Fafik… Moja mama go tu oddała…

Kobieta spojrzała na nas podejrzliwie. – Proszę poczekać. Jak się nazywa pies? Kiedy został oddany?

– Wczoraj… Mały kundelek, biały z rudymi łatkami…

Po kilku minutach wróciła z kierowniczką schroniska. – Państwa mama powiedziała, że spodziewacie się dziecka i nie radzicie sobie z psem. Że to dla jego dobra.

Zacisnęłam pięści. – To nieprawda! Nie mamy żadnego dziecka! To nasz pies, nasza rodzina!

Michał wyjął telefon i pokazał zdjęcia: Fafik na spacerze, Fafik na kanapie, Fafik z nami na Mazurach. Pokazaliśmy książeczkę zdrowia psa, faktury od weterynarza.

– Proszę poczekać tutaj – powiedziała kierowniczka i zniknęła za drzwiami.

Czekaliśmy wieczność. W końcu przyprowadzili Fafika. Był skulony, trząsł się cały, nie poznał mnie od razu. Ale gdy usłyszał mój głos, rzucił się w moje ramiona i zaczął lizać mi twarz, jakby chciał powiedzieć: „Wróciłaś!”.

Płakałam jak dziecko. Michał przytulił nas oboje.

– Przepraszam… Tak bardzo przepraszam…

Pracownicy schroniska byli wyrozumiali, ale poprosili o nasze dane i obiecali sprawdzać, czy pies jest bezpieczny. Zgodziliśmy się bez wahania.

Wróciliśmy do domu późno w nocy. Fafik zasnął na moich kolanach, a ja patrzyłam w sufit i nie mogłam przestać myśleć o mamie.

Następnego dnia zadzwoniła.

– Aniu, nie przesadzaj już tak! Zobaczysz, kiedyś mi podziękujesz. Dziecko to zupełnie inny poziom odpowiedzialności niż pies!

– Mamo, nie masz prawa decydować za mnie! To był mój pies! Moja rodzina! – krzyczałam przez łzy.

– Rodzina to dzieci! Ty tego nie rozumiesz! – odparła zimno.

Odłożyłam telefon i wyłączyłam dźwięk. Michał próbował mnie pocieszyć:

– Może ona po prostu nie rozumie… Może boi się o ciebie? O nas?

Ale ja wiedziałam, że to nie strach. To kontrola. Mama zawsze musiała mieć ostatnie słowo: gdzie pójdę do szkoły, z kim się spotykam, kiedy wyjdę za mąż. Teraz chciała decydować o tym, kiedy zostanę matką.

Przez kolejne tygodnie próbowała się ze mną kontaktować: SMS-y pełne wyrzutów, telefony od ciotek i babci – „Twoja mama się martwi!”, „Nie możesz być taka niewdzięczna!”, „Pies to nie dziecko!”.

Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Michał był po mojej stronie, ale widziałam, że też jest mu ciężko. Jego rodzice byli inni: wspierali nas, nie naciskali na wnuki, cieszyli się naszym szczęściem.

Pewnego dnia spotkałam mamę przypadkiem w sklepie. Podbiegła do mnie i zaczęła szeptać:

– Aniu, proszę cię… Ja tylko chcę dla ciebie dobrze…

– Dla mnie czy dla siebie? – zapytałam cicho.

Zamilkła. Po chwili dodała:

– Nie rozumiesz mnie. Sama będziesz matką, zobaczysz…

Odeszłam bez słowa.

Z czasem ból trochę zelżał, ale rana została. Fafik znów zaczął się uśmiechać, chodzić ze mną na spacery po parku Skaryszewskim, bawić się z dziećmi sąsiadów. Stał się moim cieniem i powiernikiem.

Często myślę o tym, co znaczy rodzina. Czy to tylko więzy krwi? Czy może coś więcej: lojalność, wsparcie, szacunek dla wyborów drugiego człowieka?

Mam 28 lat. Pracuję jako nauczycielka w podstawówce na Grochowie. Kocham swoją pracę i kocham Michała. Nie wiem jeszcze, czy chcę mieć dzieci – może kiedyś, może nie. Ale wiem jedno: nikt nie ma prawa odbierać mi tego wyboru ani decydować za mnie o tym, kogo kocham i za kogo jestem odpowiedzialna.

Fafik leży teraz obok mnie i chrapie cicho przez sen. Patrzę na niego i czuję wdzięczność za to, że mam kogoś, kto kocha mnie bezwarunkowo.

Czy wybaczę mamie? Nie wiem. Może kiedyś. Ale czy można odbudować zaufanie po takiej zdradzie? Czy rodzina to naprawdę tylko dzieci i wnuki? A może rodzina to ci, którzy zostają przy tobie nawet wtedy, gdy cały świat się wali?