Odwiedziłam syna, a on mnie do hotelu odesłał!
– Mamo, naprawdę nie mogę cię teraz przyjąć. Zamówiłem ci hotel na trzy noce, jest blisko, wygodnie… – głos Pawła był chłodny, jakby rozmawiał z obcą osobą. Stałam w progu jego mieszkania na warszawskim Mokotowie, z walizką w ręku i sercem ściśniętym jak nigdy dotąd.
Przyjechałam do syna z naszej spokojnej wioski nad Wisłą, gdzie powietrze pachnie kwitnącymi sadami, a domy są zawsze otwarte dla gości. Z mężem mamy przestronny dom – pokój gościnny zawsze czeka na przyjezdnych, a jeśli trzeba, oddajemy własne łóżko. Tak nas wychowano: nakarmić, ogrzać, dać dach nad głową każdemu, kto zapuka. Dlatego nie mogłam zrozumieć, dlaczego mój własny syn nie chce mnie wpuścić do siebie.
– Paweł, przecież jestem twoją matką! – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Przyjechałam tylko na kilka dni…
– Mamo, mam teraz ważny projekt w pracy. Nie mogę się rozpraszać. Poza tym… – zawahał się – nie jestem sam. Marta też ma dużo na głowie. To nie jest dobry moment.
Stałam tam jeszcze chwilę, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Paweł nawet nie zaprosił mnie do środka. Usłyszałam tylko: „Hotel jest opłacony. Dam ci adres.”
Wyszłam na ulicę z walizką i poczuciem upokorzenia. Warszawa wydawała się jeszcze większa i bardziej obca niż kiedykolwiek. Przez całą drogę do hotelu myślałam o tym, jak bardzo różni się życie mojego syna od tego, które znałam z domu rodzinnego. Czy naprawdę tak trudno dziś znaleźć miejsce dla matki?
W hotelowym pokoju długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wracając myślami do dzieciństwa Pawła. Przypominałam sobie, jak nosiłam go na rękach, jak tulił się do mnie po nocnych koszmarach, jak razem piekliśmy szarlotkę na święta. Zawsze był moim oczkiem w głowie – jedynym dzieckiem, wyczekanym i ukochanym. Poświęciłam mu wszystko: czas, energię, marzenia. Nawet kiedy wyjechał na studia do Warszawy i coraz rzadziej dzwonił, tłumaczyłam go sobie: „Ma swoje życie, nie chcę przeszkadzać.”
Ale teraz poczułam się jak intruz. Czy naprawdę tak bardzo przeszkadzam? Czy to ja popełniłam gdzieś błąd?
Następnego dnia zadzwoniłam do męża.
– Janek… Paweł mnie nie przyjął. Kazał mi spać w hotelu.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Może mają jakieś problemy? – próbował mnie pocieszyć Janek. – Może Marta jest chora?
– Nie wiem. Nawet mnie nie zaprosili na herbatę.
W głowie kłębiły mi się pytania bez odpowiedzi. Przez dwa dni zwiedzałam miasto sama – bez celu i radości. Widziałam matki z dziećmi w parkach i czułam ukłucie zazdrości. Czy one też kiedyś będą tak stały pod drzwiami swoich dzieci?
Trzeciego dnia postanowiłam zadzwonić do Pawła jeszcze raz.
– Synku… Może chociaż spotkamy się na obiad?
– Mamo, naprawdę nie mam czasu. Przepraszam.
Zawahał się przez chwilę.
– Może następnym razem.
Rozłączył się pierwszy.
Wieczorem zadzwoniła Marta.
– Pani Zofio… Przepraszam za tę sytuację. Paweł jest bardzo zestresowany pracą. Poza tym… spodziewamy się dziecka i trochę się boję o siebie.
Zatkało mnie.
– Gratuluję… – wydusiłam z siebie po chwili.
– Proszę się nie martwić. To tylko taki trudny czas.
Po tej rozmowie długo siedziałam w milczeniu. Z jednej strony czułam ulgę – może rzeczywiście mają swoje powody? Z drugiej – żal i smutek nie chciały odejść.
Ostatniego dnia pobytu poszłam pod blok Pawła. Stałam tam długo, patrząc na okna jego mieszkania. W końcu zobaczyłam go przez szybę – siedział przy komputerze, pochylony nad pracą. Ani razu nie spojrzał w moją stronę.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Janek przytulił mnie mocno.
– Wiesz… Może to my jesteśmy inni? Może świat się zmienił?
Nie odpowiedziałam. W nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie wciąż miałam obraz zamkniętych drzwi i chłodnego głosu syna.
Dziś patrzę na nasz dom – przestronny, ciepły, pełen wspomnień i pustych pokoi. Zastanawiam się: czy to ja za bardzo chciałam być potrzebna? Czy dzisiejsze dzieci naprawdę nie potrzebują już rodziców? A może to ja muszę nauczyć się odpuszczać?
Czasem myślę: czy kiedyś Paweł zatęskni za domem pachnącym szarlotką i śmiechem? Czy jeszcze kiedyś otworzy przede mną drzwi bez lęku i dystansu? Może to pytania bez odpowiedzi… Ale czy tylko ja czuję ten ból? Czy inni rodzice też przeżywają podobne rozczarowania?