Kiedy miłość gaśnie i wraca: historia Marii z Poznania

– Naprawdę myślisz, że możesz tak po prostu wrócić? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Stał w progu, z torbą w ręku i miną zbitego psa. Przez chwilę miałam ochotę rzucić mu ją pod nogi, ale tylko ścisnęłam mocniej filiżankę kawy.

– Maria, proszę cię… To wszystko nie miało sensu. Ona… ona nawet nie gotowała obiadu – wydukał Andrzej, patrząc gdzieś w bok, jakby szukał ratunku w pustych ścianach naszego mieszkania.

Chciałam się roześmiać. Chciałam wykrzyczeć mu w twarz, że przez dwadzieścia siedem lat gotowałam, prałam, sprzątałam i znosiłam jego humory, a on odszedł do tej młodej, bo była „inna”. A teraz wraca, bo nie miał kto mu zrobić schabowego? Ale nie powiedziałam nic. W środku czułam tylko pustkę i zmęczenie.

Kiedy zamknęłam za nim drzwi, usiadłam na kanapie i pozwoliłam sobie na płacz. Nie taki cichy, ukradkowy – głośny, szlochający, jakiego nie słyszały nawet ściany tego mieszkania. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasze wesele w małym kościele na Jeżycach, narodziny Ani i Pawła, pierwsze wakacje nad Bałtykiem, kiedy Andrzej zgubił klucze do samochodu i przez pół dnia szukaliśmy ich w piasku.

A potem wszystko zaczęło się sypać. Najpierw te wieczorne wyjścia „na piwo z kolegami”, potem coraz częstsze kłótnie o drobiazgi. W końcu powiedział mi prosto w oczy:

– Poznałem kogoś. Jest młodsza. Chcę spróbować jeszcze raz być szczęśliwy.

Zostałam sama. Dzieci już dawno wyfrunęły z domu – Ania do Warszawy, Paweł do Wrocławia. Zostały mi tylko zdjęcia na półce i echo kroków w pustym mieszkaniu.

Przez pierwsze tygodnie nie wychodziłam z łóżka. Sąsiadka, pani Zosia, przynosiła mi zupę i próbowała pocieszać:

– Pani Mario, głowa do góry! Jeszcze pani zatańczy na swoim weselu!

Nie miałam siły nawet się uśmiechnąć.

Ale życie nie czeka. Musiałam wrócić do pracy w bibliotece. Tam przynajmniej mogłam schować się między regałami i udawać, że wszystko jest w porządku. Czasem ktoś pytał o Andrzeja – wtedy udawałam, że nie słyszę albo odpowiadałam wymijająco:

– Wyjechał służbowo.

Wieczorami zaczęłam pisać pamiętnik. Wylewałam na papier cały ból i żal. Pisałam o tym, jak bardzo czuję się niewidzialna – dla dzieci, dla męża, dla świata. Pisałam o tym, jak bardzo boję się przyszłości.

Któregoś dnia zadzwoniła Ania:

– Mamo, musisz coś ze sobą zrobić! Zapisz się na jogę albo kurs tańca! Nie możesz tak siedzieć i płakać!

Wiedziałam, że ma rację. Ale jak zacząć wszystko od nowa po pięćdziesiątce?

Minęły trzy miesiące. Zaczęłam chodzić na spacery po Cytadeli. Poznałam tam panią Halinę – wdowę po wojskowym. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Halina była pełna energii i optymizmu:

– Maria, życie zaczyna się po pięćdziesiątce! Zobaczysz!

Zaczęłyśmy chodzić razem do kina, na koncerty w Starym Browarze. Powoli uczyłam się żyć sama ze sobą.

Aż pewnego dnia zadzwonił domofon.

– Maria… To ja. Mogę wejść?

Serce mi zamarło. Andrzej.

Wpuściłam go tylko dlatego, że chciałam usłyszeć wyjaśnienia. Przyszedł z kwiatami – jakby to miało cokolwiek zmienić.

– Tamta… ona nie chciała gotować. Nie rozumiała mnie tak jak ty – mówił cicho.

Patrzyłam na niego i widziałam obcego człowieka. Kogoś, kto mnie zranił i zostawił samą w najtrudniejszym momencie życia.

– Myślisz, że wystarczy wrócić i wszystko będzie jak dawniej? – zapytałam zimno.

– Maria… Proszę cię…

Nie odpowiedziałam. Wstałam i otworzyłam drzwi.

– Możesz zostać na noc w pokoju gościnnym. Ale jutro porozmawiamy poważnie.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, wspominając wszystkie nasze wspólne lata – dobre i złe chwile. Zastanawiałam się, czy potrafię mu wybaczyć. Czy potrafię jeszcze zaufać?

Rano usiedliśmy przy kuchennym stole.

– Maria… Ja naprawdę żałuję. Tamta kobieta… to był błąd. Chciałem poczuć się młodszy, ważny… Ale to ty jesteś moją rodziną.

– A ja? – zapytałam cicho. – Czy ja jestem dla siebie rodziną? Czy ja jestem dla siebie ważna?

Andrzej spuścił głowę.

– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powiedziałam szczerze. – Ale wiem jedno: nie chcę już być tą samą Marią co kiedyś. Muszę nauczyć się żyć dla siebie.

Przez kolejne tygodnie Andrzej próbował odzyskać moje zaufanie. Pomagał w domu, gotował obiady (nieudolnie), przynosił kwiaty bez okazji. Ale ja już nie byłam tą samą kobietą.

Zaczęłam spotykać się z Haliną i jej znajomymi z klubu seniora. Zaczęłam chodzić na lekcje tańca – pierwszy raz od lat poczułam się wolna i szczęśliwa.

Dzieci przyjechały na święta. Ania spojrzała na mnie uważnie:

– Mamo… Wyglądasz inaczej. Jesteś szczęśliwa?

Uśmiechnęłam się przez łzy:

– Uczę się być szczęśliwa sama ze sobą.

Andrzej został ze mną – ale już na innych zasadach. Teraz to ja decydowałam o swoim życiu. Przestałam być tylko żoną i matką – stałam się Marią.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy warto było tyle wycierpieć? Czy można naprawdę zacząć od nowa po pięćdziesiątce? A może każda z nas powinna najpierw nauczyć się kochać samą siebie?