Powrót z cienia: Historia Magdy i Julii
— Magda, nie przesadzaj. Przecież wiesz, że tak musi być — głos Piotra odbijał się echem po kuchni, a ja czułam, jak drżą mi ręce. Stałam przy zlewie, patrząc przez brudne okno na ogród, który kiedyś był moją dumą. Teraz zarósł chwastami, jakby odbijał mój stan ducha.
— Ale Piotrze… — zaczęłam cicho, próbując nie obudzić Julii. — Nie możemy tak żyć. Ty ciągle wyjeżdżasz, a ja… Ja nie daję już rady sama.
Piotr machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. — Przestań marudzić. Każda kobieta na wsi tak ma. Ja muszę pracować, a ty masz dom na głowie. I dziecko.
Nie odpowiedziałam. Znałam ten ton — nie było sensu się sprzeczać. Wtedy jeszcze wierzyłam, że może kiedyś się zmieni. Że wróci ten Piotr, którego pokochałam na studiach w Krakowie. Ten, który pisał mi wiersze i przynosił kwiaty z łąki.
Ale tamten Piotr zniknął dawno temu, a ja zostałam sama z Julią i jego gniewem. Z każdym miesiącem było gorzej — coraz mniej rozmów, coraz więcej ciszy i trzaskania drzwiami. Aż pewnego dnia po prostu wyszedł. Bez słowa. Zostawił nas w tej rozpadającej się chałupie pod Tarnowem.
Pamiętam tamten poranek. Julia spała jeszcze, a ja siedziałam przy stole z kubkiem zimnej kawy. Na stole leżała kartka: „Muszę wyjechać. Nie czekaj.”
Najpierw ogarnął mnie strach. Co teraz? Jak damy sobie radę? Przez chwilę miałam ochotę po prostu się położyć i już nie wstać. Ale potem usłyszałam cichy płacz Julii z pokoju obok.
— Mamo? — zapytała przez łzy. — Gdzie tata?
Przytuliłam ją mocno. — Tata musiał wyjechać, kochanie. Ale my damy radę, zobaczysz.
Nie wierzyłam wtedy własnym słowom.
Zaczęły się ciężkie dni. Zima przyszła szybciej niż zwykle, a piec ledwo grzał. Julia chorowała, ja chodziłam do sąsiadki po mleko i ziemniaki, bo nasze oszczędności skończyły się po miesiącu. Ludzie we wsi patrzyli na mnie z litością albo złośliwością — „Ta od Piotra”, „Zostawił ją, bo nie umiała go zatrzymać”.
Czasem słyszałam szepty za plecami w sklepie:
— Widzisz ją? Podobno Piotr znalazł sobie młodą w mieście.
— A ona? Biedna, ale dumna.
Najgorsze były wieczory, kiedy Julia pytała:
— Mamo, czy tata wróci?
Nie umiałam odpowiedzieć. Kłamałam więc:
— Może kiedyś.
Ale wiedziałam, że nie wróci.
Któregoś dnia przyszła do mnie mama. Przyjechała autobusem z Tarnowa, niosąc siatki pełne jedzenia.
— Magda, musisz coś zrobić ze swoim życiem — powiedziała stanowczo, rozpakowując chleb i masło na stole.
— Co mam zrobić? — zapytałam bezradnie. — Nie mam pracy, nie mam pieniędzy… Nawet nie wiem, gdzie Piotr jest.
Mama spojrzała mi prosto w oczy:
— Masz Julię. I masz siebie. To wystarczy na początek.
Te słowa zostały ze mną na długo. Zaczęłam szukać pracy — najpierw sprzątałam u sąsiadów, potem pomagałam w sklepie spożywczym w miasteczku. Każda złotówka była na wagę złota.
Julia dorastała szybciej niż powinna. Widziała za dużo smutku w moich oczach, za dużo łez wieczorami przy kuchennym stole.
Pewnego dnia wróciła ze szkoły zapłakana.
— Mamo… dzieci mówią, że tata nas zostawił, bo jesteśmy nic niewarte…
Serce mi pękło. Uklękłam przy niej i spojrzałam jej w oczy:
— Julia, jesteś najważniejsza na świecie. Tata odszedł, bo nie potrafił być szczęśliwy sam ze sobą. To nie twoja wina.
Przytuliła mnie mocno i wtedy poczułam pierwszy raz od miesięcy coś na kształt nadziei.
Z czasem zaczęłyśmy układać sobie życie na nowo. Ogród znów zaczął kwitnąć — Julia sadziła bratki i malwy pod oknem. Ja nauczyłam się piec chleb i robić przetwory na zimę. Ludzie we wsi powoli przestali szeptać za moimi plecami — zaczęli podziwiać moją zaradność.
Ale Piotr wrócił pewnego wieczoru po dwóch latach ciszy.
Stanął w drzwiach zmieniony — starszy, zgarbiony, z walizką w ręku.
— Magda… mogę wejść?
Julia wybiegła z pokoju i zatrzymała się jak wryta.
— Tata?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wszystkie emocje wróciły naraz: gniew, żal, tęsknota i strach.
— Po co wróciłeś? — zapytałam cicho.
Piotr spuścił głowę:
— Straciłem wszystko w mieście. Chciałem zacząć od nowa… tutaj.
Julia patrzyła na mnie błagalnie:
— Mamo…
Wtedy zrozumiałam, że to ja muszę podjąć decyzję — nie dla niego, ale dla siebie i dla Julii.
— Możesz zostać na noc — powiedziałam chłodno — ale jutro porozmawiamy.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Myślałam o wszystkim: o latach samotności, o bólu Julii, o tym, jak bardzo się zmieniłyśmy bez niego.
Rano usiadłam z Piotrem przy stole.
— Piotrze… Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę sobie odebrać głosu ani godności. Jeśli chcesz tu być — musisz to zaakceptować.
Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął:
— Rozumiem.
Julia uśmiechnęła się przez łzy i wtedy poczułam spokój pierwszy raz od lat.
Dziś wiem jedno: życie potrafi rzucić nas na kolana, ale to od nas zależy, czy się podniesiemy. Czy można naprawdę wybaczyć komuś, kto nas zranił? Czy da się odbudować zaufanie tam, gdzie zostały tylko ruiny?