Miłość, która zrodziła się z kłamstwa – historia Agnieszki Karolowny

– Pani Marianno, błagam! Nie zwalniajcie mnie! Mam dwoje dzieci, kredyt hipoteczny! – mój głos drżał, a dłonie ściskały zgniecione papiery. Czułam, jak pot spływa mi po plecach, a serce wali jak oszalałe. Stałam przed biurkiem pani kierownik szkoły, jakby to był sąd ostateczny.

– Agnieszko Karolowna, sfałszowałaś dyplom studiów wyższych. To poważne naruszenie, które… – zaczęła surowo pani Marianna, patrząc na mnie przez okulary. Jej głos był zimny jak lód.

– Ale zamierzałam je skończyć! Słowo honoru! Rok temu musiałam przerwać przez chorobę mamy, potem dzieci… – próbowałam się tłumaczyć, ale wiedziałam, że to brzmi żałośnie.

W głowie miałam mętlik. Przecież wszystko zaczęło się tak niewinnie. Kiedy dostałam propozycję pracy w tej szkole podstawowej na warszawskim Ursynowie, byłam świeżo po rozstaniu z mężem. Zostałam sama z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Miałam tylko licencjat, a wymagali magistra. „Przecież i tak kończę te studia zaocznie…” – tłumaczyłam sobie wtedy. Koleżanka podsunęła mi pomysł: „Agnieszka, przecież nikt nie sprawdzi! Złóż papiery, potem doniesiesz dyplom”. Tak zrobiłam. I przez dwa lata żyłam w ciągłym napięciu, że ktoś odkryje prawdę.

Aż do dziś.

– Agnieszko, muszę zawiesić cię w obowiązkach do czasu wyjaśnienia sprawy – powiedziała pani Marianna. – Spodziewaj się pisma z kuratorium.

Wyszłam z gabinetu jak we śnie. Korytarz wydawał się dłuższy niż zwykle. Dzieci biegały, śmiały się – a ja miałam wrażenie, że świat się zatrzymał. W domu czekała na mnie dwójka: Zosia (7 lat) i Michał (4 lata). Ich tata, Paweł, odszedł do innej kobiety rok temu. Alimenty płacił nieregularnie. Moja mama była po udarze i wymagała opieki.

Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam na stos rachunków. „Co ja teraz zrobię?” – myślałam. Wtedy zadzwonił telefon.

– Cześć Aga, to ja, Tomek – usłyszałam znajomy głos. Tomek był nauczycielem WF-u w naszej szkole. Od miesięcy czułam, że coś między nami iskrzy, ale nie miałam głowy do flirtów.

– Słyszałem… Co się stało? – zapytał cicho.

– Tomek… Zawiesili mnie. Wyszło na jaw, że nie mam magistra… – głos mi się załamał.

– Przecież mówiłaś, że kończysz studia?

– Kłamałam… Bałam się stracić pracę. Tomek, ja nie wiem co robić…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Aga… Chciałem ci coś powiedzieć już dawno. Kocham cię. I nie obchodzi mnie twój dyplom. Ale musisz być szczera – powiedział nagle.

Zaniemówiłam. Przez chwilę miałam ochotę rzucić słuchawką. Jak on może mówić o miłości teraz, kiedy wszystko się wali?

– Tomek… Ja nie wiem czy potrafię jeszcze komukolwiek zaufać. Nawet sobie nie ufam – wyszeptałam.

Następne dni były jak koszmar. Dzieci pytały: „Mamo, czemu nie idziesz do pracy?” Mama patrzyła na mnie z troską i milczeniem. Paweł zadzwonił tylko raz: „Agnieszka, słyszałem co się stało. Nie licz na moją pomoc” – rzucił chłodno.

Zaczęły przychodzić listy z banku: „Brak wpłaty raty kredytu hipotecznego”. Zaczęłam szukać pracy gdzie indziej – bez skutku. Wszędzie wymagali dyplomu magistra lub doświadczenia.

Tomek nie odpuszczał. Przynosił zakupy, zabierał dzieci na plac zabaw, pomagał mamie w rehabilitacji. Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.

– Aga, musisz powiedzieć dzieciom prawdę – powiedział spokojnie.

– Jaką prawdę? Że ich matka jest oszustką? Że przez moje kłamstwo mogą stracić dom? – wybuchłam płaczem.

Tomek objął mnie ramieniem.

– Jesteś silniejsza niż myślisz. Każdy popełnia błędy. Ważne jest to, co z nimi zrobisz dalej.

Wtedy podjęłam decyzję: wracam na studia i kończę magistra za wszelką cenę. Zgłosiłam się na uczelnię, wyjaśniłam sytuację dziekanowi. Pozwolili mi wrócić na ostatni rok pod warunkiem zaliczenia zaległych egzaminów.

Przez pół roku żyliśmy bardzo skromnie. Tomek pomagał finansowo i emocjonalnie. Mama powoli wracała do zdrowia. Dzieci zaczęły rozumieć, że mama walczy o lepszą przyszłość dla nich wszystkich.

W końcu odebrałam upragniony dyplom magistra pedagogiki. Z drżącymi rękami zaniosłam go do szkoły.

Pani Marianna spojrzała na mnie inaczej niż wtedy.

– Agnieszko… Wiem, że zawiodłaś nasze zaufanie. Ale widzę też twoją walkę i determinację. Dam ci drugą szansę – powiedziała cicho.

Wróciłam do pracy po roku przerwy. Dzieci były dumne ze swojej mamy. Tomek został z nami na dobre – oświadczył mi się w Boże Narodzenie przy choince.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można zbudować szczęście na fundamencie kłamstwa? Czy wybaczenie sobie samemu jest trudniejsze niż wybaczenie innym? Może każdy zasługuje na drugą szansę – nawet jeśli sam w siebie już nie wierzy.