Za każdym razem, gdy zięć wraca do domu, muszę zniknąć: Dramat babci z Krakowa
— Zosiu, proszę cię, schowaj się do pokoju, Paweł już wraca — szeptała Marta, moja córka, z niepokojem w oczach. Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, który przygotowałam dla Antosia. Słyszałam już, jak klucz przekręca się w zamku. Serce mi waliło. Znowu muszę zniknąć. Znowu muszę udawać, że mnie nie ma, jakbym była duchem w tym domu, który przecież kiedyś był moim domem.
Antoś wbiegł do kuchni, rzucił mi się na szyję. — Babciu, pobawimy się w klocki? — zapytał z nadzieją. Uśmiechnęłam się, choć w środku czułam, jakby ktoś ściskał mi gardło. — Kochanie, za chwilę, dobrze? Muszę jeszcze coś zrobić — odpowiedziałam, próbując ukryć łzy. Marta spojrzała na mnie błagalnie. — Zosiu, proszę, Paweł nie chce, żebyś była, kiedy wraca z pracy. Wiesz, jaki jest…
Wiem, jaki jest. Paweł nigdy mnie nie zaakceptował. Od początku miałam wrażenie, że przeszkadzam, że jestem niepotrzebna. Kiedyś, gdy Antoś był malutki, Marta potrzebowała pomocy. Zgodziłam się zamieszkać z nimi, żeby jej pomóc. Byłam szczęśliwa, że mogę być blisko wnuka. Ale Paweł od początku patrzył na mnie jak na intruza. — To nasz dom, Zofia. Proszę, szanuj naszą prywatność — mówił chłodno, gdy tylko Marta nie słyszała.
Początkowo próbowałam się dostosować. Gotowałam obiady, sprzątałam, zajmowałam się Antosiem, gdy Marta była w pracy. Ale Paweł zawsze znajdował powód, by się przyczepić. — Znowu zrobiłaś rosół? Przecież mówiłem, że nie lubię! — krzyczał pewnego dnia, rzucając talerzem do zlewu. Marta wtedy płakała, a ja czułam się winna, choć przecież chciałam tylko pomóc.
Z czasem zaczęłam się wycofywać. Przestałam gotować, przestałam się odzywać, gdy Paweł był w domu. Ale to nie wystarczyło. — Zosiu, może byś wychodziła na spacer, kiedy Paweł wraca z pracy? — zaproponowała Marta, patrząc na mnie z wyrzutem sumienia. — On jest zmęczony, potrzebuje spokoju…
Czułam się jak nieproszony gość we własnym życiu. Najbardziej bolało mnie to, że Antoś coraz częściej pytał: — Babciu, dlaczego nie możesz być z nami, kiedy tata wraca? — Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. — Bo tata jest zmęczony, kochanie — mówiłam, choć serce mi pękało.
Pewnego dnia, gdy Paweł wrócił wcześniej niż zwykle, zastał mnie z Antosiem w salonie. Bawiliśmy się w klocki, śmiech Antosia rozbrzmiewał po całym mieszkaniu. Paweł wszedł, spojrzał na mnie z pogardą. — Ile razy mam powtarzać, że nie chcę cię tu widzieć, kiedy wracam? — warknął. Marta stała za nim, bezradna, z opuszczoną głową. Antoś przytulił się do mnie mocniej. — Tato, ale ja chcę, żeby babcia była z nami! — krzyknął rozpaczliwie.
Paweł zignorował go. — Zosiu, proszę, idź do siebie — powiedział zimno. Wstałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — Przepraszam — wyszeptałam, choć nie wiedziałam, za co właściwie przepraszam.
Wieczorem Marta przyszła do mojego pokoju. — Mamo, ja już nie wiem, co robić. Paweł jest coraz bardziej nerwowy. Boję się, że jeśli się postawię, to… — urwała. — To co? — zapytałam cicho. — Boję się, że odejdzie. A ja nie dam rady sama…
Patrzyłam na nią i widziałam w niej tę małą dziewczynkę, którą kiedyś tuliłam do snu. Teraz była dorosłą kobietą, uwięzioną w związku, w którym nie miała głosu. — Marto, nie możesz pozwolić, żeby ktoś tak cię traktował. Ani mnie, ani ciebie, ani Antosia — powiedziałam stanowczo. — Wiem, mamo, ale… — szepnęła, a łzy popłynęły jej po policzkach.
Kolejne dni były coraz trudniejsze. Paweł stawał się coraz bardziej opryskliwy. Zaczął zamykać się w swoim pokoju, nie odzywał się do mnie wcale. Antoś był smutny, coraz częściej zamykał się w sobie. Pewnego wieczoru przyszedł do mnie, wtulił się w moje ramiona i zapytał: — Babciu, czy ty mnie jeszcze będziesz kochać, jak tata każe ci wyjść?
Serce mi pękło. — Kochanie, zawsze będę cię kochać. Zawsze — wyszeptałam, całując go w czoło.
W końcu przyszedł dzień, kiedy Paweł postawił sprawę jasno. — Albo twoja matka się wyprowadzi, albo ja odchodzę — powiedział do Marty przy mnie, bez żadnych skrupułów. Marta zbladła. — Paweł, proszę… — zaczęła, ale on jej przerwał. — Mam dość tej sytuacji. To mój dom i nie chcę tu twojej matki.
Wiedziałam, że nie mogę dłużej być ciężarem. Spakowałam swoje rzeczy w jedną walizkę. Antoś płakał, trzymał mnie za rękę. — Babciu, nie odchodź! — krzyczał. Marta tuliła go, a ja próbowałam powstrzymać łzy. — Muszę, kochanie. Ale zawsze będę blisko, zawsze możesz do mnie przyjść — mówiłam, choć sama nie wierzyłam w te słowa.
Wyprowadziłam się do małego mieszkania na obrzeżach Krakowa. Cisza była ogłuszająca. Każdego dnia czekałam na telefon od Antosia. Czasem dzwonił, czasem pisał rysunki. Marta odwiedzała mnie ukradkiem, gdy Paweł był w pracy. — Mamo, nie wiem, jak długo to wytrzymam — mówiła ze łzami w oczach. — On jest coraz bardziej nie do zniesienia.
Czułam się bezsilna. Chciałam pomóc córce i wnukowi, ale nie mogłam wrócić. Paweł nie pozwalał nawet na dłuższe wizyty Antosia u mnie. — To nie jest zdrowe dla dziecka, żeby widywał się z tobą tak często — mówił do Marty. — Musi się przyzwyczaić, że babcia już nie mieszka z nami.
Czasem zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była wcześniej odejść? Czy powinnam była walczyć o swoje miejsce w tej rodzinie? Czy to wszystko moja wina?
Dziś siedzę przy oknie, patrzę na dzieci bawiące się na podwórku i myślę o Antosiu. Tęsknię za jego śmiechem, za jego małymi rączkami obejmującymi moją szyję. Tęsknię za Martą, która coraz bardziej gaśnie w tym związku. Czasem myślę, że życie jest niesprawiedliwe. Że miłość do wnuka może być powodem do wykluczenia.
Czy naprawdę zasłużyłam na to, by być niewidzialna? Czy każda babcia musi walczyć o prawo do miłości swojego wnuka? A może powinnam była postawić się wcześniej i zawalczyć o siebie i swoją rodzinę?