Moje dzieci zabraniają mi wyjść za mąż… Jak trudno jest być kobietą między przeszłością a przyszłością
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam na krześle. – Mamo, jak możesz?! – krzyczała moja córka, Julia, a jej policzki płonęły z gniewu. Syn, Paweł, stał w progu, zaciśnięte pięści i wzrok wbity w podłogę. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa. W tej chwili wiedziałam, że wszystko się zmieniło.
Mam na imię Elżbieta. Mam 52 lata i od dwóch lat jestem wdową. Mój mąż, Andrzej, zmarł nagle na zawał – w kuchni, przy stole, przy którym teraz siedzę sama. Przez rok nie potrafiłam nawet wejść do jego pokoju. Jego ubrania wisiały w szafie, jego kubek stał na półce. Dzieci – już dorosłe – odwiedzały mnie co weekend, pilnowały, żebym jadła, żebym nie zamknęła się w sobie. Ale nikt nie pytał, czy jestem szczęśliwa. Nikt nie pytał, czy jeszcze czegoś chcę od życia.
Aż do dnia, kiedy poznałam Zbyszka. To było w bibliotece miejskiej – szukałam książki o ogrodnictwie, on zapytał mnie o drogę do czytelni. Zaczęliśmy rozmawiać. O kwiatach, o literaturze, o tym, jak trudno jest być samemu. Zbyszek był wdowcem od pięciu lat. Miał ciepły uśmiech i dłonie ogorzałe od pracy na działce. Zaprosił mnie na kawę – zgodziłam się bez wahania.
Przez kilka miesięcy spotykaliśmy się po cichu. Chodziliśmy na spacery po parku Skaryszewskim, jeździliśmy rowerami nad Wisłę, gotowaliśmy razem obiady w mojej kuchni. Po raz pierwszy od śmierci Andrzeja czułam się… żywa. Zbyszek nie próbował zastąpić mojego męża. Był inny – spokojny, uważny, czuły. Zakochałam się w nim jak nastolatka.
Wiedziałam jednak, że muszę powiedzieć dzieciom prawdę. Bałam się tej rozmowy bardziej niż czegokolwiek w życiu.
Usiedliśmy przy stole – ja, Julia i Paweł. – Chciałam wam coś powiedzieć – zaczęłam drżącym głosem. – Poznałam kogoś. Zbyszka. Jest mi z nim dobrze…
– Ty żartujesz? – przerwała mi Julia. – Tato nie był nawet dwa lata temu pochowany! Już masz kogoś nowego?
– Mamo… – Paweł spuścił głowę. – Myślałem, że jesteś inna.
– Inna? Jaka? – zapytałam cicho.
– Wierna! – wykrzyknęła Julia. – Jak możesz tak szybko zapomnieć o tacie?
Poczułam się jak oskarżona przed sądem własnych dzieci. Próbowałam tłumaczyć: – Nie zapomniałam o waszym ojcu. Kocham go nadal i zawsze będę kochać. Ale jestem samotna…
– Samotna? My jesteśmy! Ty masz nas! – Julia rzuciła mi spojrzenie pełne wyrzutu.
– Ale wy macie swoje życie…
– I dobrze! – przerwał Paweł. – Ale nie musisz od razu sprowadzać obcego faceta do naszego domu!
Wybiegli z mieszkania trzaskając drzwiami. Zostałam sama z ciszą i poczuciem winy.
Przez kolejne dni telefon milczał. Julia nie odbierała moich wiadomości, Paweł napisał tylko krótkiego SMS-a: „Muszę to przemyśleć”. Zbyszek dzwonił codziennie wieczorem: – Elu, jak się czujesz? Może przyjadę?
– Nie wiem… Daj mi czas…
Czułam się rozdarta na pół. Z jednej strony tęskniłam za dziećmi – zawsze byliśmy blisko, zwłaszcza po śmierci Andrzeja. Z drugiej strony serce rwało mnie do Zbyszka.
Po tygodniu Julia przyszła bez zapowiedzi. Stała w drzwiach z naręczem prania i łzami w oczach.
– Mamo… Ja nie chcę cię stracić… Ale nie mogę zaakceptować tego faceta.
– On nie chce być twoim ojcem – powiedziałam łagodnie. – Chce być ze mną.
– To nie jest takie proste! Co ludzie powiedzą? Ciocia Basia już plotkuje po całej rodzinie! Babcia jest załamana!
Zacisnęłam usta. W Polsce wdowa powinna być wierna do końca życia? Czy naprawdę muszę wybierać między szczęściem a opinią sąsiadów?
Kilka dni później zadzwoniła moja siostra, Teresa:
– Ela, co ty wyprawiasz? Dzieci płaczą, mama nie śpi po nocach! Po co ci ten romans na stare lata?
– To nie romans! To miłość! – wykrzyknęłam przez łzy.
– Miłość? W tym wieku? Przecież masz wnuki!
Zaczęłam unikać rodziny. Przestałam chodzić do kościoła w niedzielę – bałam się spojrzeń sąsiadek i szeptów za plecami. Nawet w sklepie spożywczym czułam się jak trędowata.
Zbyszek widział mój ból:
– Elu… Nie chcę cię zmuszać do niczego. Ale nie mogę być twoim sekretem całe życie.
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i zaprosiłam go do siebie na kolację. Julia przyszła niespodziewanie po książki z uczelni i zastała nas razem przy stole.
– A więc to prawda… – wyszeptała i wybiegła z mieszkania.
Następnego dnia Paweł przyszedł do mnie z poważną miną:
– Mamo… Jeśli wyjdziesz za niego, nie licz na naszą obecność na ślubie.
Zrobiło mi się zimno.
– Synku…
– Nie mów tak do mnie! Nie rozumiem cię już!
Zostałam sama jak nigdy dotąd.
Przez kolejne tygodnie próbowałam rozmawiać z dziećmi, tłumaczyć im swoje uczucia. Bez skutku. Julia przestała przyjeżdżać na obiady rodzinne, Paweł unikał kontaktu wzrokowego podczas krótkich wizyt.
W pracy też zaczęły się plotki:
– Słyszałam, że masz nowego narzeczonego… – zagadnęła mnie koleżanka z sekretariatu.
– Tak…
– Odważna jesteś… Ja bym się bała reakcji dzieci.
Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o tym, ile kobiet w Polsce przeżywa to samo co ja: samotność po śmierci męża i brak prawa do nowego początku.
Pewnej nocy zadzwoniła Julia:
– Mamo… Przepraszam za wszystko… Ale ja naprawdę nie umiem pogodzić się z tym wszystkim…
– Kocham cię, córeczko…
– Ja ciebie też… Ale daj mi czas.
Zrozumiałam wtedy jedno: moje dzieci muszą przeżyć swoją żałobę po ojcu tak samo jak ja przeżywam swoją samotność.
Zbyszek poprosił mnie o rękę podczas spaceru nad Wisłą:
– Elu… Chcę być z tobą do końca życia. Ale jeśli wybierzesz dzieci zamiast mnie – odejdę bez słowa pretensji.
Patrzyłam na niego długo.
Nie wiem jeszcze, co wybiorę. Każda decyzja będzie bolała kogoś bliskiego mojemu sercu.
Czy kobieta w Polsce ma prawo do szczęścia po pięćdziesiątce? Czy zawsze musi wybierać między rodziną a własnym życiem? Może czasem warto pomyśleć o sobie… Czy wy bylibyście gotowi postawić wszystko na jedną kartę dla miłości?