Rozwód przez garnek: Historia o tym, jak jedno danie może rozbić rodzinę
— Naprawdę? Znowu zamówiłeś pizzę? — zapytałam, patrząc na Krzysztofa, który z rozbrajającym uśmiechem rozpakowywał kartonowe pudełko na stole. W powietrzu unosił się zapach oregano i tłustego sera, ale mnie mdliło na samą myśl o kolejnym wieczorze z fast foodem. — Przecież mówiłam, że nie mam dziś siły gotować po pracy.
Krzysztof wzruszył ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. — To mogłaś zrobić coś wczoraj. Albo w weekend. Przecież wiesz, że ja nie umiem gotować.
Wtedy coś we mnie pękło. Dziesięć lat wspólnego życia, dziesięć lat gotowania, sprzątania, prania jego koszul i znoszenia wiecznych pretensji. Dziesięć lat słuchania, jak jego matka — moja teściowa — opowiada wszystkim w rodzinie, że jej synuś ma tak ciężko, bo żona nie dba o dom jak powinna. Dziesięć lat tłumaczenia się z każdej decyzji i każdej chwili dla siebie.
— Krzysztof, mam dość! — wybuchłam. — Nie jestem twoją służącą! Nie będę gotować codziennie tylko dlatego, że ty nie chcesz się nauczyć!
Zamilkł na chwilę, zaskoczony moją reakcją. — Przesadzasz. Każda normalna żona gotuje mężowi obiad.
— To znajdź sobie normalną żonę! — krzyknęłam i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Ja już nie mogę tak żyć.
Wybiegłam do sypialni i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Siedziałam na łóżku, ściskając poduszkę i próbując uspokoić oddech. W głowie huczały mi słowa teściowej: „Mój Krzysiu zasługuje na wszystko, co najlepsze”. A ja? Na co ja zasługuję?
Następnego dnia Krzysztof spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Zostawił klucze na stole i tylko rzucił przez ramię: — Zadzwonię po resztę rzeczy.
Cisza w mieszkaniu była ogłuszająca. Przez pierwsze dni chodziłam jak cień. Nie miałam siły nawet zrobić sobie herbaty. Teściowa dzwoniła codziennie, czasem po kilka razy dziennie.
— Aniu, błagam cię, wróć do Krzysia. On taki biedny, taki zagubiony… On bez ciebie sobie nie poradzi! — jej głos był pełen rozpaczy i wyrzutów.
— Pani Zofio, proszę zrozumieć… Ja już nie mogę — odpowiadałam cicho.
— Ale co on ci zrobił? Przecież to dobry chłopak! Tylko czasem trzeba mu pomóc… — nie dawała za wygraną.
W końcu przestałam odbierać telefony. Zaczęłam żyć na nowo — powoli, ostrożnie. Każdego dnia uczyłam się być sama ze sobą. Odkrywałam, że mogę jeść śniadanie w łóżku i nie muszę nikomu tłumaczyć się z tego, że nie mam ochoty gotować obiadu.
Ale samotność potrafi być okrutna. Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o tym, jak bardzo chciałam być kochana i doceniana. Jak bardzo chciałam mieć rodzinę inną niż ta, którą stworzyliśmy z Krzysztofem.
Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem w sklepie. Stał przy kasie z matką u boku, wyglądał na zmęczonego i przybitego. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Zobaczyłam w jego oczach coś, czego nie widziałam od lat — smutek i żal.
— Aniu… — zaczął niepewnie.
— Cześć — odpowiedziałam chłodno.
Zofia natychmiast się wtrąciła: — Może byście porozmawiali? Krzysiu bardzo tęskni…
— Nie mam o czym rozmawiać — przerwałam jej stanowczo. — Każdy z nas wybrał swoją drogę.
Wyszłam ze sklepu z podniesioną głową, ale serce waliło mi jak oszalałe. Czy naprawdę zrobiłam dobrze? Czy można rozbić rodzinę przez taką błahostkę jak gotowanie?
Wieczorem zadzwoniła do mnie mama.
— Aniu, wiem, że ci ciężko. Ale pamiętaj: lepiej być samą niż nieszczęśliwą z kimś, kto cię nie szanuje.
Jej słowa dodały mi otuchy. Przez lata zapominałam o sobie, o swoich potrzebach i marzeniach. Wszystko podporządkowałam Krzysztofowi i jego rodzinie. Teraz miałam szansę zacząć od nowa.
Zaczęłam chodzić na jogę, spotykać się z przyjaciółkami, czytać książki wieczorami zamiast gotować kolacje dla kogoś, kto tego nie docenia. Powoli odzyskiwałam siebie.
Ale czasem w nocy budzi mnie myśl: czy naprawdę wszystko musiało się tak skończyć? Czy gdybyśmy potrafili rozmawiać inaczej, gdyby Krzysztof choć raz spróbował ugotować mi obiad albo powiedział „dziękuję”, nasze życie wyglądałoby inaczej?
Może czasem to nie o gotowanie chodzi, tylko o szacunek i wzajemne wsparcie? Może to właśnie drobiazgi budują lub niszczą miłość?
Nie wiem. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę sobie wmówić, że jestem mniej ważna od czyjegoś obiadu.