Sześćdziesiątka, która rozbiła moje życie: Prawda, której nie chciałam znać

— Mamo, gdzie są te balony? — krzyknęła Zosia z kuchni, a ja wciąż nie mogłam znaleźć oddechu. Ręce mi się trzęsły, kiedy próbowałam zawiązać wstążki na prezentach dla Marka. Sześćdziesiątka. Miało być pięknie. Miało być rodzinnie. Miało być… normalnie.

Ale już od rana czułam, że coś jest nie tak. Marek był dziwnie spięty, unikał mojego wzroku, a telefon trzymał przy sobie nawet w łazience. Próbowałam to zignorować — przecież każdy ma prawo do odrobiny prywatności. Ale w środku czułam narastający niepokój.

— Mamo! — Zosia weszła do salonu i spojrzała na mnie z troską. — Wszystko w porządku?

Uśmiechnęłam się blado. — Tak, kochanie. Po prostu… dużo tego wszystkiego.

Goście zaczęli się schodzić już po siedemnastej. Była moja siostra Anka z mężem, sąsiedzi, kilku kolegów Marka z pracy. Wszyscy śmiali się, rozmawiali, a ja czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu. Kiedy Marek wszedł do salonu, wszyscy krzyknęli: „Sto lat!”

Widziałam łzy w jego oczach. Myślałam wtedy, że to wzruszenie. Dziś wiem, że to był strach.

Po kolacji Marek wyszedł na chwilę do ogrodu odebrać telefon. Wrócił blady jak ściana. Chciałam go zapytać, co się stało, ale wtedy podeszła do mnie Anka.

— Justyna, widziałaś tego chłopaka przy bramie? — szepnęła mi do ucha.

Spojrzałam przez okno. Stał tam młody chłopak, może siedemnastoletni, z bukietem kwiatów i kopertą w ręku. Wyglądał na zagubionego.

— Może to ktoś od Marka z pracy? — próbowałam żartować.

Ale coś mnie tknęło. Wyszłam przed dom.

— Dzień dobry — powiedział niepewnie chłopak. — Szukam pana Marka Nowaka.

— To mój mąż — odpowiedziałam automatycznie.

Chłopak spuścił głowę. — Ja… jestem jego synem.

Zamarłam. Słowa ugrzęzły mi w gardle. — Co?

— Mama powiedziała mi dzisiaj, żebym przyszedł i mu pogratulował… urodzin — dodał cicho.

Wtedy wszystko się zatrzymało. Świat przestał istnieć. Stałam na chodniku przed własnym domem i patrzyłam na chłopaka o oczach mojego męża.

Wróciłam do środka jak automat. Marek spojrzał na mnie i od razu wiedział, że wszystko wiem. Goście rozmawiali dalej, nieświadomi dramatu rozgrywającego się tuż obok nich.

— Musimy porozmawiać — powiedziałam cicho.

Zosia patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami. — Mamo? Co się dzieje?

Nie odpowiedziałam. Wyszliśmy z Markiem do ogrodu.

— To prawda? — zapytałam drżącym głosem.

Marek spuścił głowę. — Justyna… Ja… Przepraszam. To był błąd sprzed lat… Nie chciałem cię ranić…

— Szesnaście lat! — krzyknęłam przez łzy. — Szesnaście lat żyjesz w kłamstwie? Masz drugą rodzinę?

— To nie tak… To był tylko jeden raz… Potem dowiedziałem się o dziecku… Pomagałem im finansowo… Ale nigdy nie przestałem cię kochać…

— Nie przestałeś mnie kochać? — powtórzyłam z goryczą. — A co z naszymi dziećmi? Co z naszym życiem?

Marek milczał. Widziałam łzy w jego oczach, ale nie potrafiłam już współczuć.

Wróciłam do domu i zamknęłam się w sypialni. Zosia pukała do drzwi, płakała razem ze mną. Syn Bartek zadzwonił wieczorem z Krakowa, bo usłyszał od ciotki Anki, że coś się stało.

— Mamo, co on zrobił? — pytał przez telefon.

Nie umiałam odpowiedzieć.

Następne dni były jak koszmar na jawie. Marek spał na kanapie w salonie. Zosia przestała się do niego odzywać. Bartek przyjechał na weekend i wykrzyczał ojcu wszystko, co myślał o jego zdradzie.

— Jak mogłeś nas tak oszukać? — krzyczał Bartek. — Przez tyle lat udawałeś idealnego ojca!

Marek tylko siedział ze spuszczoną głową i powtarzał: „Przepraszam”.

Najgorsze były wieczory, kiedy zostawałam sama ze swoimi myślami. Przeglądałam stare zdjęcia: śluby, chrzciny dzieci, wakacje nad morzem… Wszystko wydawało się kłamstwem.

Anka próbowała mnie pocieszać:

— Justyna, musisz pomyśleć o sobie. O dzieciach. Nie możesz pozwolić mu wrócić tak po prostu.

Ale ja nie wiedziałam już niczego. Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy można jeszcze zaufać człowiekowi, który przez szesnaście lat prowadził podwójne życie?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kobieta o imieniu Ewa.

— Justyna? Tu Ewa… Matka Kuby… Chciałam tylko powiedzieć, że Marek nigdy nie przestał mówić o was… Że bardzo was kocha…

Nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać.

Minęły tygodnie. Zosia zaczęła chodzić do psychologa. Bartek wrócił do Krakowa i unika rozmów o ojcu. Ja wciąż nie wiem, co dalej.

Czasem patrzę na Marka i widzę człowieka złamanego przez własne wybory. Czasem widzę tylko kogoś obcego.

Czy można odbudować życie po takim upadku? Czy można jeszcze zaufać komukolwiek?

A może to ja byłam ślepa przez te wszystkie lata?