Synowa, która nie potrzebuje nikogo, nawet własnego dziecka – opowieść o kobiecie nieznającej wartości rodziny
„Nie licz na mnie, nie jestem od niańczenia dorosłych facetów!” – te słowa Magdy, mojej synowej, usłyszałam już w pierwszym miesiącu ich małżeństwa. Stałam wtedy w kuchni, z rękami mokrymi od mycia naczyń, a ona – w nowej, markowej sukience – przeglądała się w lustrze w przedpokoju. Mój syn, Michał, siedział przy stole z opuszczoną głową. W powietrzu wisiała cisza gęsta jak śmietana.
Nie tak wyobrażałam sobie rodzinę mojego jedynego dziecka. Zawsze marzyłam o tym, że będziemy blisko, że będziemy razem świętować, wspierać się w trudnych chwilach. Tymczasem od początku czułam się jak intruz we własnym domu. Magda była chłodna, wyniosła, zawsze zajęta sobą. Nawet na święta przychodziła tylko dlatego, że Michał ją prosił – nigdy z własnej inicjatywy.
Pamiętam pierwszy wspólny Wigilię. Stół uginał się od pierogów i barszczu, a Magda siedziała z telefonem pod stołem, przeglądając Instagram. Michał próbował ją wciągnąć do rozmowy:
– Magda, może opowiesz mamie o swojej nowej pracy?
Ona nawet nie podniosła wzroku:
– Nie ma o czym mówić. I tak nikt tego nie zrozumie.
Moja siostra Basia spojrzała na mnie wymownie. Po kolacji podeszła do mnie w kuchni:
– Ela, ona cię nie szanuje. I Michała też nie.
– Wiem – wyszeptałam. – Ale co mam zrobić? To jego wybór.
Z czasem było tylko gorzej. Magda coraz częściej zostawiała Michała samego na rodzinnych spotkaniach. Zawsze miała wymówkę: pilates, spotkanie z koleżanką, zabiegi kosmetyczne. Michał tłumaczył ją przed całą rodziną:
– Magda jest zmęczona… Magda musi odpocząć…
Ale ja widziałam jego oczy – coraz smutniejsze i bardziej zagubione.
Kiedy zachorował na grypę i miał wysoką gorączkę, zadzwonił do mnie wieczorem:
– Mamo, mogę przyjechać? Magda powiedziała, że nie będzie się mną zajmować…
Przyjechał blady jak ściana. Zrobiłam mu herbatę z malinami i podałam termometr. Położył się na kanapie i zasnął od razu. Rano zadzwoniła Magda:
– Michał jest u ciebie? Niech zostanie do końca tygodnia, bo ja mam ważne sprawy.
Nie zapytała nawet, jak się czuje.
Po tej sytuacji próbowałam porozmawiać z synem:
– Michał, czy ty jesteś szczęśliwy?
Zawahał się długo.
– Nie wiem… Może ona po prostu taka jest? Może ja przesadzam?
Kiedy urodziła się ich córka, Hania, miałam nadzieję, że coś się zmieni. Że Magda poczuje matczyną miłość i zacznie dbać o rodzinę. Ale było jeszcze gorzej. Wszystko robiła mechanicznie: przewijała dziecko bez słowa, karmiła patrząc w ekran telefonu. Nigdy nie widziałam jej przytulającej Hanię czy śpiewającej jej kołysanki.
Pewnego dnia przyszłam z zakupami – chciałam pomóc młodej mamie. Zastałam Magdę na kanapie z maseczką na twarzy i słuchawkami w uszach. Hania płakała w łóżeczku.
– Magda, Hania płacze!
– To niech płacze. Musi się nauczyć samodzielności – odpowiedziała bez emocji.
Zamarłam. Wzięłam wnuczkę na ręce i tuliłam ją długo.
Michał coraz częściej uciekał do mnie po pracy.
– Mamo, ja już nie wiem co robić… Ona nie chce nawet ze mną rozmawiać. Wszystko ją denerwuje: że za głośno oddycham, że za wolno sprzątam…
– Rozwiedź się – powiedziała kiedyś moja przyjaciółka Jola.
Ale Michał tylko pokręcił głową:
– Nie mogę zostawić Hani samej z nią…
Rodzinne konflikty narastały. Na imieninach mojej mamy doszło do awantury:
– Magda, może pomogłabyś przy stole? – zaproponowała Basia.
Magda spojrzała na nią jak na natrętnego muchę:
– Przepraszam bardzo, ale ja nie jestem tu od podawania do stołu.
Wszyscy zamilkli. Michał zacisnął pięści pod stołem.
Po powrocie do domu wybuchła kłótnia:
– Dlaczego zawsze musisz być taka opryskliwa?!
– Bo mam dość twojej rodziny! – krzyknęła Magda. – Chcę żyć po swojemu!
Zaczęli spać osobno. Michał coraz częściej nocował u mnie lub u kolegi z pracy. Hania była coraz bardziej wycofana i płaczliwa.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka Magdy:
– Pani Elu, Hania od rana płacze za drzwiami…
Pobiegłam tam natychmiast. Okazało się, że Magda wyszła na zakupy i zostawiła dziecko samo w mieszkaniu! Policja musiała wyważyć drzwi. Michał był załamany:
– Mamo… ja chyba nie dam rady…
Po tej sytuacji sprawą zainteresował się sąd rodzinny. Magda dostała nadzór kuratora i musiała chodzić na terapię. Ale nawet wtedy nie okazała skruchy:
– To wszystko przez waszą toksyczną rodzinę! – wykrzyczała mi w twarz podczas jednej z rozmów.
Michał długo walczył o normalność dla Hani. Próbował ratować małżeństwo dla dobra dziecka. Ale Magda coraz bardziej zamykała się w swoim świecie: kosmetyczki, siłownia, nowe znajomości przez internet.
W końcu przyszedł do mnie wieczorem i powiedział cicho:
– Mamo… składam pozew o rozwód.
Objęłam go mocno.
– To najlepsze co możesz zrobić dla siebie i dla Hani.
Rozwód był burzliwy. Magda walczyła o mieszkanie i alimenty, ale o córkę nie pytała ani razu. Po wszystkim wyprowadziła się do Warszawy i zerwała kontakt z nami wszystkimi.
Dziś Michał wychowuje Hanię sam. Jest zmęczony, ale szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej. W naszym domu znów słychać śmiech dziecka i zapach domowego ciasta.
Czasem patrzę na wnuczkę i myślę: jak można nie kochać własnego dziecka? Jak można być tak obojętnym na drugiego człowieka?
Czy to możliwe, żeby ktoś naprawdę nie potrzebował nikogo? Czy samotność jest wyborem czy przekleństwem? Co wy o tym sądzicie?