Między obowiązkiem a marzeniem: Opowieść o kobiecie, która chciała być szczęśliwa

– Znowu nie posprzątałeś po sobie w kuchni, Piotr – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, patrząc na stertę brudnych talerzy.

Piotr nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. – Przecież mówiłem, że miałem ciężki dzień. Daj mi chwilę, Magda.

Chwilę. Słowo, które w naszym domu znaczyło „nigdy”. Westchnęłam ciężko i zaczęłam zmywać naczynia, czując jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam, żeby dzieci widziały mnie w takim stanie, więc szybko otarłam policzki i wróciłam do codzienności.

Zosia biegała po salonie z pluszowym kotem, a Kuba próbował rozwiązać zadanie z matematyki. – Mamo, pomożesz mi? – zapytał nieśmiało.

– Już idę, kochanie – odpowiedziałam, wycierając ręce o fartuch. Piotr siedział na kanapie, przewijając wiadomości na Facebooku. Czułam narastającą frustrację. Czy tak miało wyglądać moje życie?

Kiedyś marzyłam o czymś więcej. Chciałam być kimś – mieć własną firmę, podróżować, poznawać ludzi. Ale życie napisało inny scenariusz. Skończyłam pedagogikę na Uniwersytecie Warszawskim, poznałam Piotra na juwenaliach. Był czarujący, dowcipny, miał plany na przyszłość. Wydawało mi się, że razem możemy wszystko.

Pobraliśmy się szybko, bo „tak wypadało”. Rodzice Piotra byli zachwyceni – ich syn w końcu się ustatkował. Moja mama płakała ze wzruszenia na ślubie, tata był dumny. Wszyscy mówili: „Teraz już będzie tylko lepiej”.

Pierwsze lata były piękne. Wynajmowaliśmy małe mieszkanie na Ochocie, wieczorami chodziliśmy na spacery po Polu Mokotowskim. Potem pojawił się Kuba, a dwa lata później Zosia. I nagle wszystko się zmieniło.

Piotr coraz częściej zostawał po godzinach w pracy. Tłumaczył się awansami, projektami, „ważnymi spotkaniami”. Ja rzuciłam pracę w przedszkolu, bo ktoś musiał zająć się dziećmi. Mój świat skurczył się do czterech ścian.

– Magda, nie przesadzaj – mówiła moja teściowa przez telefon. – Piotr ciężko pracuje dla was wszystkich. Ty masz czas dla dzieci.

Czas? Czasu nie miałam nigdy dla siebie. Dzieci chorowały na zmianę, pralka psuła się regularnie co dwa miesiące, a rachunki rosły szybciej niż nasze oszczędności.

Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i liczyłam grosze. Zastanawiałam się, czy wystarczy nam na nowe buty dla Kuby albo czy mogę pozwolić sobie na kawę z koleżanką. Czułam się jak więzień własnego życia.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Anka – moja przyjaciółka ze studiów.

– Magda! Widziałam twoje zdjęcie na Facebooku! Wyglądasz na zmęczoną…

– Bo jestem zmęczona – odpowiedziałam szczerze.

– Wiesz co? Zrób coś dla siebie! Ja zaczęłam kurs grafiki komputerowej online. Może spróbujesz?

Zawahałam się. Piotr zawsze mówił, że „to nie czas na fanaberie”. Ale tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając jego chrapania i myśląc o tym, jak bardzo jestem niewidzialna.

Następnego dnia zapisałam się na kurs. Ukrywałam to przed Piotrem przez kilka tygodni. Uczyłam się nocami, kiedy dzieci spały. Czułam się jak nastolatka robiąca coś zakazanego.

W końcu Piotr zauważył.

– Co ty tak klikasz po nocach? – zapytał podejrzliwie.

– Uczę się grafiki komputerowej – odpowiedziałam cicho.

Parsknął śmiechem. – Po co ci to? I tak nigdzie nie pójdziesz do pracy.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Ale nie poddałam się.

Z czasem zaczęłam robić drobne zlecenia dla znajomych Anki. Parę stówek miesięcznie – niewiele, ale dla mnie to był powiew wolności.

Piotr był coraz bardziej nieobecny. Przychodził późno, zamykał się w swoim świecie. Przestaliśmy rozmawiać o czymkolwiek poza rachunkami i dziećmi.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Dzieci spały.

– Piotr… czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytałam drżącym głosem.

Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby pierwszy raz zobaczył kobietę siedzącą naprzeciwko.

– Co za pytanie… Oczywiście…

Ale w jego oczach nie było już czułości. Była obojętność.

Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. O wszystko: o pieniądze, o dzieci, o bałagan w domu. On zarzucał mi brak ambicji, ja jemu brak zaangażowania w rodzinę.

– Ty tylko siedzisz w domu! – krzyczał pewnego dnia.

– A ty tylko uciekasz! – odpowiedziałam równie głośno.

Dzieci płakały za ścianą.

Po tej kłótni długo nie mogliśmy dojść do siebie. Przez kilka dni rozmawialiśmy tylko o tym, co konieczne: „Kuba ma wywiadówkę”, „Zosia ma gorączkę”, „Trzeba kupić mleko”.

W końcu przyszedł moment przełomowy. Zosia zachorowała poważnie – zapalenie płuc. Spędziłyśmy tydzień w szpitalu na Banacha. Piotr odwiedził nas raz – przyniósł kwiaty i szybko wyszedł „bo musi wracać do pracy”.

Leżałam wtedy obok łóżka Zosi i patrzyłam na jej bladą twarz. Myślałam o tym, co by było, gdyby mnie zabrakło. Kto by się nią zajął? Czy Piotr potrafiłby być ojcem i matką jednocześnie?

Po powrocie do domu postanowiłam coś zmienić. Zaczęłam otwarcie mówić o swoich potrzebach.

– Piotrze, ja już tak dłużej nie mogę – powiedziałam pewnego wieczoru stanowczo. – Potrzebuję twojej pomocy w domu i z dziećmi.

Wzruszył ramionami. – Przesadzasz…

– Nie przesadzam! Albo zaczniemy działać razem jako rodzina, albo…

Nie dokończyłam zdania. Ale on wiedział, co mam na myśli.

Od tamtej pory coś się zmieniło – może nie od razu i nie całkowicie, ale zaczęliśmy rozmawiać więcej niż dotąd. Piotr zaczął czasem odbierać Kubę ze szkoły albo gotować obiad w weekendy (choć kuchnia po tym wyglądała jak po wojnie). Ja coraz śmielej przyjmowałam nowe zlecenia graficzne i powoli odzyskiwałam poczucie własnej wartości.

Nie jest idealnie. Są dni lepsze i gorsze. Czasem nadal czuję się samotna w tłumie obowiązków i oczekiwań innych ludzi.

Ale wiem jedno: jeśli sama nie zawalczę o siebie, nikt tego za mnie nie zrobi.

Czy naprawdę musimy wybierać między byciem dobrą matką a spełnianiem własnych marzeń? A może da się to pogodzić – tylko trzeba mieć odwagę zawalczyć o swoje?