Jak moja teściowa chciała rządzić moim życiem – i jak w końcu powiedziałam „dość”
– Klaudia, nie zapomnij podziękować mamie Jakuba za ten nowy ekspres do kawy! – usłyszałam z kuchni głos męża. Właśnie próbowałam zebrać myśli po kolejnym telefonie od Haliny, mojej teściowej. Znowu. Znowu przypomniała mi, jak bardzo powinnam być wdzięczna za wszystko, co dla nas zrobiła.
Nie minął tydzień od jej ostatniej wizyty, kiedy przyniosła nam nowy ekspres do kawy – „bo wy przecież nie macie na takie luksusy”. Wiem, że chciała dobrze. Ale za każdym razem, kiedy coś nam dawała, czułam się coraz mniejsza. Jakby każda filiżanka kawy była kolejną ratą długu, który nigdy nie zostanie spłacony.
Zaczęło się niewinnie. Po ślubie z Jakubem wynajęliśmy małe mieszkanie na Pradze. Nie było nas stać na własne lokum, ale byliśmy szczęśliwi. Halina od początku deklarowała pomoc: „Dzieci, ja wam pomogę, przecież nie możecie tak żyć!” – powtarzała przy każdej okazji. Najpierw kupiła nam pralkę, potem lodówkę, a kiedy urodził się nasz syn Michałek, pojawił się wózek „z najlepszej firmy”.
Na początku byłam wdzięczna. Naprawdę. Ale z czasem zaczęłam zauważać, że za każdym prezentem kryje się oczekiwanie. Halina dzwoniła codziennie: „Klaudio, czy Michałek już chodzi? A może powinnam przyjść i pokazać ci, jak go karmić?” Albo: „Jakubku, pamiętaj, że mama zawsze wie lepiej!”
Pewnego dnia wróciłam z pracy zmęczona i zobaczyłam Halinę w naszym mieszkaniu. Stała w kuchni i przestawiała moje przyprawy. – Wiesz, Klaudio, tu jest lepsze światło, a sól powinna być bliżej kuchenki – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Poczułam się jak intruz we własnym domu.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Jakubem:
– Kochanie, twoja mama znowu przestawiła mi wszystko w kuchni. Czuję się… nie wiem… jakby to już nie było moje miejsce.
– Ale ona tylko chce pomóc – odpowiedział bez przekonania.
– Pomoc to jedno, ale ona traktuje mnie jak dziecko! – wybuchłam.
Z czasem sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Halina zaczęła komentować moje ubrania („Może powinnaś nosić coś bardziej kobiecego?”), sposób wychowania syna („Za moich czasów dzieci spały same!”), a nawet to, co gotuję („Zupa z torebki? U mnie w domu to byłby wstyd!”).
Najgorsze przyszło w święta Bożego Narodzenia. Halina zaprosiła całą rodzinę do siebie i podczas kolacji zaczęła opowiadać anegdoty o tym, jak „uratowała” nas przed biedą: – Gdyby nie ja, to nie wiem, jak byście sobie poradzili! – śmiała się głośno.
Wszyscy patrzyli na mnie z politowaniem. Czułam się upokorzona. Po powrocie do domu wybuchłam płaczem.
– Jakubie, ja już nie mogę! Ona mnie niszczy! – krzyczałam przez łzy.
– Przesadzasz… To tylko mama… – próbował mnie uspokoić.
– Nie! Ona chce rządzić naszym życiem! Ja już nie mam siły!
Przez kilka dni nie rozmawialiśmy prawie wcale. Chodziłam po domu jak cień. Michałek wyczuwał napięcie i też był niespokojny.
W końcu postanowiłam działać. Zaczęłam zapisywać w dzienniku wszystkie sytuacje, w których czułam się źle przez zachowanie Haliny. Każdy telefon, każdą wizytę bez zapowiedzi, każdą uwagę na temat mojego życia.
Pewnego popołudnia Halina przyszła bez zapowiedzi z kolejnym prezentem – tym razem był to zestaw garnków „bo twoje są już stare”. Zebrałam się na odwagę:
– Pani Halino… bardzo dziękuję za troskę, ale proszę już nic nam nie kupować.
– Ależ Klaudio! Przecież wy nic nie macie! Ja tylko chcę wam pomóc!
– Doceniam to, ale czuję się przez panią… zobowiązana. I to mnie boli.
Halina spojrzała na mnie z niedowierzaniem:
– Jak możesz być taka niewdzięczna? Przecież robię to z miłości!
– Może właśnie dlatego powinna pani pozwolić nam żyć po swojemu?
Wyszła obrażona. Przez kilka dni nie dzwoniła. W domu panowała cisza pełna napięcia.
Jakub był zły:
– Po co musiałaś jej to mówić? Teraz będzie miała żal do końca życia!
– A ja? Ile jeszcze mam znosić? Ile razy mam udawać wdzięczność?
Nie spałam całą noc. Rano napisałam do Haliny długi list. Opisałam wszystko: jak się czuję, czego potrzebuję i dlaczego jej pomoc jest dla mnie ciężarem.
Odpisała po tygodniu:
„Klaudio, nie rozumiałam cię. Myślałam, że robię dobrze. Przepraszam.”
Nie wiem, czy to szczere. Ale od tamtej pory Halina przestała narzucać nam swoją wolę. Czasem jeszcze próbuje coś doradzić, ale już nie przekracza granic.
Dziś patrzę na siebie sprzed roku i widzę kobietę zagubioną i przestraszoną. Teraz wiem, że mam prawo do własnego życia i własnych decyzji – nawet jeśli komuś się to nie podoba.
Czy naprawdę musimy być wdzięczni za wszystko? Czy rodzinna pomoc zawsze musi oznaczać dług? A może czasem trzeba po prostu powiedzieć „dość”, żeby odzyskać siebie?