Niewidzialny ogród: Opowieść o odpowiedzialności i miłości

– Nie możesz tak po prostu zostawić ich samych, Piotr! – krzyknęłam, choć głos mi się łamał. Stałam w kuchni mojego brata, patrząc na niego z mieszaniną gniewu i rozpaczy. On tylko wzruszył ramionami, jakby chodziło o zostawienie psa na chwilę, a nie o dwójkę jego własnych dzieci.

– Anka, nie rozumiesz. Ja mam swoje życie, swoje sprawy. Nie dam rady – odpowiedział, unikając mojego wzroku. W jego oczach widziałam zmęczenie, ale i coś gorszego – obojętność.

Wtedy spojrzałam na Zosię i Michała. Siedzieli przy stole, skuleni, jakby chcieli zniknąć. Zosia miała dziesięć lat, Michał siedem. Ich matka zmarła rok temu, a Piotr od tego czasu coraz częściej znikał na całe noce. Sąsiedzi szeptali, że pije, że wpadł w złe towarzystwo. Ja widziałam tylko dzieci, które każdego dnia stawały się coraz bardziej niewidzialne.

– Zostaną ze mną – powiedziałam cicho, choć serce waliło mi jak młotem. – Ale ty musisz się ogarnąć, Piotr. To twoje dzieci.

Nie odpowiedział. Wyszedł trzaskając drzwiami.


Pierwsze dni były najtrudniejsze. Dzieci nie mówiły prawie nic. Zosia patrzyła na mnie nieufnie spod grzywki, Michał chował się za jej plecami. Próbowałam ich zagadywać, gotowałam ich ulubione naleśniki, ale jedli w milczeniu.

Wieczorami płakałam w łazience, żeby nie słyszeli. Bałam się, że nie dam rady. Sama nie miałam dzieci – życie potoczyło się inaczej. Mój mąż odszedł kilka lat temu, zostawiając mnie z pustką i pytaniami bez odpowiedzi.

Pewnego dnia Zosia podeszła do mnie z zeszytem.

– Ciociu… możesz mi pomóc z zadaniem? – zapytała cicho.

Serce mi zmiękło. Usiadłyśmy razem przy stole. Michał przysunął się bliżej, udając że rysuje, ale widziałam jak zerka na nas ukradkiem.

Zadanie było proste – napisać kilka zdań o swojej rodzinie. Zosia długo patrzyła na pustą kartkę.

– Mogę napisać o tobie? – zapytała nagle.

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Oczywiście, kochanie.


Z czasem zaczęliśmy tworzyć własne rytuały. W soboty piekliśmy ciasto marchewkowe według przepisu mojej mamy. W niedziele chodziliśmy na spacer do parku, gdzie Michał zbierał kasztany do kieszeni.

Ale Piotr pojawiał się coraz rzadziej. Czasem dzwonił po pieniądze, czasem wpadał na chwilę i wychodził zanim dzieci zdążyły go przytulić.

Pewnego wieczoru usłyszałam cichy płacz w pokoju dzieci. Weszłam bez pukania – Zosia tuliła Michała, który szlochał w poduszkę.

– Tęsknię za tatą – wyszeptał przez łzy.

Usiadłam obok nich na łóżku.

– Wiem, Michałku. Ja też za nim tęsknię…

Zosia spojrzała na mnie poważnie:

– On nas już nie chce?

Zabrakło mi słów. Przytuliłam ich mocno, czując jak pęka mi serce.


W miasteczku zaczęły krążyć plotki. „Anka zabrała dzieci Piotrowi”, „Nie radzi sobie”, „Po co jej to było?” – słyszałam w sklepie, na poczcie. Ludzie lubią gadać o cudzym nieszczęściu.

Moja matka zadzwoniła pewnego wieczoru:

– Aniu, może oddaj je do domu dziecka? Ty przecież masz pracę, kredyt…

– Mamo! To są moje siostrzenica i siostrzeniec! Nie oddam ich nigdzie!

Rozłączyłam się ze łzami w oczach. Czułam się coraz bardziej samotna w tej walce.


Któregoś dnia Piotr pojawił się niespodziewanie. Był trzeźwy, ale wyglądał na starszego o dziesięć lat.

– Musimy pogadać – powiedział szorstko.

Usiedliśmy w kuchni. Dzieci schowały się w swoim pokoju.

– Anka… ja nie wiem czy dam radę być ojcem – zaczął cicho. – Wszystko mnie przerasta. Boję się…

Patrzyłam na niego długo.

– Myślisz, że mnie nie przerasta? Ale nie uciekam! One cię potrzebują, Piotrze! Potrzebują ojca!

Zacisnął pięści na stole.

– Przepraszam… Przepraszam za wszystko…

Nie wiedziałam czy mu wierzyć. Ale widziałam łzy w jego oczach pierwszy raz od śmierci jego żony.


Minęły miesiące. Piotr zaczął przychodzić częściej. Najpierw tylko na godzinę czy dwie, potem zabierał dzieci na lody albo do kina. Powoli odzyskiwał ich zaufanie.

Ale ja wiedziałam, że nigdy już nie będzie tak jak dawniej. Dzieci nauczyły się żyć bez niego – nauczyły się ufać mnie.

Pewnego wieczoru Zosia zapytała:

– Ciociu… czy ty nas kiedyś zostawisz?

Przytuliłam ją mocno.

– Nigdy, kochanie. Nigdy was nie zostawię.


Czasem myślę o tym niewidzialnym ogrodzie, który pielęgnuję każdego dnia – ogrodzie ich dzieciństwa, pełnym ran i blizn, ale też nowych pędów nadziei. Czy jestem dobrą opiekunką? Czy wystarczająco kocham? Czy można zastąpić matkę albo ojca?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy rodzina to tylko więzy krwi? Czy może coś więcej?