Zbędny głos: Opowieść o niewidzialności przy rodzinnym stole
— Kostek, przynieś stołek z salonu — głos mamy rozciął powietrze jak nóż. Siedziałem przy kuchennym stole, próbując nie patrzeć na jej zmęczoną twarz. Pięciometrowa kuchnia, w której ledwo mieściło się pięć osób: mama, tata, ja i moi młodsi bracia, Maksio i Franek. Każdy poranek wyglądał tak samo — ścisk, pośpiech, ktoś zawsze się spóźniał, ktoś rozlewał mleko, ktoś inny przewracał oczami. Tym razem to byłem ja.
Wstałem bez słowa i poszedłem po stołek. Drewniany, stary, skrzypiący — pamiętam, jak tata go naprawiał, kiedy miałem dziesięć lat. Wtedy jeszcze wierzyłem, że wszystko można naprawić. Teraz miałem siedemnaście i wiedziałem już, że niektóre rzeczy są po prostu zbędne. Tak jak mój głos przy tym stole.
— O, teraz się wszyscy zmieścimy. Nic nie szkodzi, Maksio, nic — mama uśmiechnęła się do najmłodszego brata, który znowu wylał kakao na obrus. Nawet nie spojrzała na mnie. Zawsze tak było: Maksio był jej oczkiem w głowie, Franek — tym środkowym, który zawsze coś kombinował, a ja… Ja byłem tym najstarszym. Tym, który miał pomagać, nie sprawiać problemów, być cicho.
— Kostek, podaj sól — rzuciła przez ramię. Podałem. — Kostek, możesz odnieść talerze? — Odniosłem. — Kostek, przypilnuj braci po szkole. — Zawsze przypilnowałem. Ale nikt nie pytał mnie, czy mam ochotę. Czy mam czas. Czy mam coś do powiedzenia.
Tata siedział naprzeciwko mnie i czytał gazetę. Udawał, że nie widzi napięcia między mną a mamą. Może naprawdę nie widział? Może był już tak zmęczony pracą w warsztacie samochodowym, że nie miał siły na rodzinne dramaty? Czasem łapałem jego spojrzenie i widziałem w nim cień zrozumienia. Ale nigdy nie powiedział ani słowa.
— Dziś mam próbę z zespołem po lekcjach — powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
— To wrócisz później? — zapytała mama bez emocji.
— Tak…
— Franek ma korepetycje z matematyki o siedemnastej. Musisz go odprowadzić.
Zacisnąłem pięści pod stołem.
— Mamo, przecież mówiłem…
— Kostek! — jej głos był ostry jak szkło. — Nie dyskutuj. Jesteś najstarszy.
Wtedy poczułem to wyraźnie: jestem tu tylko dodatkowymi ustami do wykarmienia i zbędnym głosem przy stole. Moje potrzeby były zawsze na końcu listy. Moje marzenia? Kogo to obchodziło?
Po śniadaniu wyszedłem z domu trzaskając drzwiami. W drodze do szkoły czułem narastającą złość i bezsilność. Wszyscy moi znajomi mieli swoje pokoje, swoje życie, swoje pasje. Ja miałem obowiązki i wieczne poczucie winy, że jestem niewystarczający.
W szkole nikt nie zauważał mojej frustracji. Byłem dobrym uczniem, nie sprawiałem problemów. Nauczyciele mnie lubili — „Kostek to taki spokojny chłopak”. Tylko Ola z mojej klasy czasem patrzyła na mnie inaczej.
— Coś się stało? — zapytała kiedyś na przerwie.
— Nic… Po prostu mam dość wszystkiego.
— Może pogadamy po lekcjach? — zaproponowała.
Chciałem się zgodzić, ale wiedziałem już wtedy, że nie będę mógł. Mama zawsze znajdowała dla mnie nowe zadania.
Po południu próbowałem wyjaśnić jej, że dziś naprawdę muszę iść na próbę zespołu. Muzyka była moją jedyną ucieczką od codzienności.
— Mamo, to dla mnie ważne…
— Ważniejsze niż rodzina? — przerwała mi ostro.
— To nie tak… Po prostu chciałbym raz zrobić coś dla siebie!
— Jesteś egoistą! — krzyknęła. — Myślisz tylko o sobie!
Poczułem łzy pod powiekami. Nie chciałem płakać przy niej. Wyszedłem z kuchni i zamknąłem się w łazience. Siedziałem na zimnych kafelkach i czułem się jak duch we własnym domu.
Wieczorem tata zapukał do drzwi łazienki.
— Kostek… Wszystko w porządku?
Chciałem mu powiedzieć wszystko: że czuję się niewidzialny, że mam dość bycia tylko dodatkowymi ustami przy stole, że chcę mieć własne życie. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
— Tak… Wszystko dobrze — skłamałem.
Następnego dnia Ola podeszła do mnie na korytarzu.
— Kostek… Widziałam cię wczoraj wieczorem na Facebooku. Napisałeś tekst piosenki?
Skinąłem głową.
— To było mocne… O samotności przy stole…
Spojrzała mi prosto w oczy.
— Nie jesteś sam.
Te słowa coś we mnie przełamały. Po raz pierwszy od dawna poczułem ulgę. Może mój głos jednak ma znaczenie? Może ktoś go usłyszy?
Wieczorem zebrałem się na odwagę i usiadłem z rodzicami przy stole.
— Muszę wam coś powiedzieć — zacząłem drżącym głosem.
Mama spojrzała na mnie zaskoczona.
— Chcę mieć prawo do własnego życia. Chcę grać w zespole. Chcę być kimś więcej niż tylko najstarszym synem od obowiązków.
Zapadła cisza. Tata odłożył gazetę. Mama patrzyła na mnie długo, jakby widziała mnie pierwszy raz od lat.
Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Ale wiem jedno: mój głos już nie jest zbędny. Nawet jeśli muszę walczyć o swoje miejsce przy stole każdego dnia.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze osób czuje się tak samo niewidzialnych w swoich domach? Ile głosów milknie każdego dnia tylko dlatego, że nikt ich nie chce usłyszeć?