Kiedy przyjaźń boli: Historia o mnie i Ani
– Anka, powiedz mi wprost: czy ja naprawdę jestem dla ciebie tylko wtedy ważna, kiedy masz problem? – wyrzuciłam z siebie, drżąc na całym ciele. Moje słowa zawisły w powietrzu jak ciężka mgła. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w mojej kuchni, tej samej, w której przez lata śmiałyśmy się do łez, piłyśmy herbatę i snułyśmy plany na przyszłość. Tym razem jednak czułam, jakby między nami stała niewidzialna ściana.
Anka spuściła wzrok, bawiąc się bransoletką na nadgarstku. – Nie wiem, o co ci chodzi, naprawdę… – mruknęła, ale jej głos był cichy i niepewny.
Wtedy poczułam, jak narasta we mnie gniew. Przez dwadzieścia lat byłam jej powierniczką. To ja odbierałam jej telefony o drugiej w nocy, kiedy płakała po rozstaniu z Piotrkiem. To ja pomagałam jej przeprowadzać się z mieszkania do mieszkania, znosiłam jej matkę, która zawsze patrzyła na mnie z góry. To ja pożyczałam jej pieniądze, kiedy straciła pracę. A teraz? Teraz, kiedy sama potrzebowałam wsparcia, Anka była nieobecna.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu. Mój świat runął w jednej chwili – mąż odszedł do innej kobiety, zostawiając mnie z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Przez pierwsze dni nie byłam w stanie wstać z łóżka. Dzwoniłam do Ani, pisałam wiadomości – bez odpowiedzi. W końcu odebrała po tygodniu.
– Przepraszam, miałam urwanie głowy w pracy – powiedziała wtedy szybko. – Ale na pewno sobie poradzisz, zawsze byłaś silna.
Te słowa bolały bardziej niż milczenie. „Zawsze byłaś silna” – czy to znaczyło, że nie mam prawa być słaba? Że nie mogę się rozsypać?
Moja mama powtarzała mi od dziecka: „Nie licz na nikogo poza sobą”. Zawsze się z nią kłóciłam, twierdząc, że przyjaźń jest ważniejsza niż wszystko inne. Teraz jej głos dźwięczał mi w głowie jak złowroga przepowiednia.
Próbowałam tłumaczyć Ance, jak bardzo jej potrzebuję. – Nie chodzi o to, żebyś rozwiązała moje problemy – mówiłam przez łzy podczas jednej z naszych rzadkich rozmów. – Chcę tylko wiedzieć, że jesteś.
Ale ona coraz częściej znikała. Zamiast niej pojawiły się wymówki: „Mam dużo pracy”, „Jestem zmęczona”, „Może innym razem”.
W końcu przestałam dzwonić. Przestałam pisać. Zajęłam się dziećmi, pracą, codziennością. Ale pustka po Ani bolała bardziej niż samotność po odejściu męża.
Któregoś dnia spotkałyśmy się przypadkiem na rynku. Anka była z nową koleżanką z pracy – Magdą. Śmiały się głośno, trzymały za ręce siatki z zakupami.
– O, cześć! – rzuciła Anka z udawaną radością. – Dawno się nie widziałyśmy!
– Tak, bardzo dawno – odpowiedziałam chłodno.
Magda spojrzała na mnie z ciekawością. – To twoja przyjaciółka? – zapytała Ankę.
Anka zawahała się przez ułamek sekundy. – Tak… znaczy… kiedyś byłyśmy bardzo blisko – odpowiedziała niepewnie.
Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Kiedyś? Czyli już nie?
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: nasze wspólne wakacje nad Bałtykiem, nocne rozmowy o życiu i marzeniach, śmiech do łez podczas gotowania pierogów na Wigilię.
Zadzwoniłam do mamy.
– Widzisz? Mówiłam ci – powiedziała bez cienia współczucia w głosie. – Ludzie są egoistami. Musisz być twarda.
Ale ja nie chciałam być twarda. Chciałam tylko odzyskać przyjaciółkę.
Postanowiłam napisać do Ani list. Prawdziwy list, nie wiadomość na Messengerze.
„Anka,
Nie wiem, co się między nami stało. Może obie jesteśmy winne? Może życie nas przerosło? Ale boli mnie to wszystko bardziej niż potrafię opisać. Byłaś dla mnie jak siostra. Chciałabym wiedzieć, czy jeszcze coś dla ciebie znaczę.
Asia”
Czekałam tydzień na odpowiedź. Potem dwa tygodnie. W końcu dostałam krótkiego maila:
„Asiu,
Przepraszam za wszystko. Potrzebuję teraz przestrzeni dla siebie. Mam nadzieję, że znajdziesz szczęście.
Anka”
To był koniec naszej przyjaźni.
Przez kolejne miesiące próbowałam poukładać sobie życie na nowo. Skupiłam się na dzieciach i pracy w szkole podstawowej. Zaczęłam chodzić na jogę i spotykać się z innymi samotnymi mamami z osiedla. Ale żaden nowy kontakt nie był taki jak z Anką.
Czasem widywałam ją z Magdą w kawiarni albo na spacerze po parku. Zawsze odwracała wzrok.
Moja córka Zosia zapytała kiedyś:
– Mamo, dlaczego już nie przychodzi do nas ciocia Ania?
Nie umiałam odpowiedzieć.
W święta Bożego Narodzenia wysłałam Ani kartkę z życzeniami. Nie odpisała.
Minął rok od naszego ostatniego spotkania w kuchni. Nadal bolało.
Często zastanawiam się, gdzie popełniłyśmy błąd. Czy można być dla kogoś za bardzo? Czy przyjaźń naprawdę jest bezwarunkowa?
Może czasem trzeba pozwolić ludziom odejść, nawet jeśli boli bardziej niż rozstanie z ukochanym?
Czy wy też kiedyś straciliście kogoś bliskiego przez własną dobroć? Jak długo można czekać na powrót prawdziwej przyjaźni?