Nie uciekaj, Martyno: szczęście nie ucieka – Ucieczka panny młodej spod kontroli rodziny narzeczonego
– Martyna, nie możesz tak po prostu zignorować mamy Pawła! – głos mojej mamy drżał od napięcia, a jej palce nerwowo ściskały rąbek obrusu. Siedziałyśmy w kuchni, gdzie od tygodni unosił się zapach świeżo pieczonego chleba i… niepokoju. – Ona tylko chce dla ciebie dobrze.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Czy naprawdę nie widzi, jak bardzo się duszę? Odkąd Paweł mi się oświadczył, jego matka, pani Halina, przejęła stery nad naszym życiem. Każda decyzja – od koloru serwetek na weselu po wybór mieszkania – musiała być przez nią zaakceptowana. Nawet sukienkę ślubną wybrała mi ona, tłumacząc, że „w naszej rodzinie panna młoda wygląda skromnie”.
– Mamo, ja już nie wiem, czy to mój ślub, czy jej – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Paweł też tylko kiwa głową i mówi: „Nie przejmuj się, mama wie najlepiej”.
Moja mama westchnęła ciężko. – Takie są tradycje, Martynko. Musisz się dostosować.
Ale ja nie chciałam się dostosować. Chciałam oddychać. Chciałam czuć, że to moje życie i moje wybory. Z każdym dniem czułam się coraz bardziej jak aktorka w cudzym przedstawieniu.
Pamiętam dzień, kiedy wszystko się zaczęło psuć. Był czerwcowy wieczór, siedzieliśmy z Pawłem na ławce pod blokiem. – Kochanie, mama pytała, czy moglibyśmy zamieszkać na razie u nich. Wiesz, żeby było łatwiej finansowo… – powiedział cicho, unikając mojego wzroku.
– Paweł, przecież mieliśmy wynająć coś swojego! – wybuchłam.
– Ale mama mówi, że tak będzie lepiej… – powtórzył bez przekonania.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że nie jestem już partnerką w tym związku. Byłam dodatkiem do rodziny Pawła.
Z każdym tygodniem było coraz gorzej. Pani Halina dzwoniła codziennie: „Martynko, pamiętaj o tej diecie przed ślubem”, „Martynko, nie wypada tak się malować”, „Martynko, nie zapraszaj tej koleżanki, ona nie pasuje do naszej rodziny”. Nawet mój tata zaczął się niepokoić: – Martyna, czy ty naprawdę tego chcesz?
Ale ja nie potrafiłam powiedzieć „nie”. Bałam się rozczarować wszystkich dookoła. Bałam się samotności. Bałam się być sobą.
Aż nadszedł dzień próbnej przymiarki sukni ślubnej. Stałam przed lustrem w salonie pani Haliny. Suknia była piękna… ale nie moja. Czułam się jak przebrana za kogoś innego.
– Wyglądasz cudownie! – zachwycała się przyszła teściowa.
– Tak… bardzo ładnie – dodał Paweł bez entuzjazmu.
Wtedy coś we mnie pękło. Spojrzałam na swoje odbicie i zobaczyłam dziewczynę z pustym spojrzeniem. Dziewczynę, która zgubiła siebie.
Wieczorem zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Kasi.
– Kasia, ja już nie mogę… Duszę się! – płakałam do słuchawki.
– Martyna, to twój ślub! Jeśli tego nie czujesz, musisz coś zrobić. Nie możesz żyć dla innych!
Te słowa krążyły mi w głowie przez całą noc. Nie spałam ani minuty. Nad ranem podjęłam decyzję.
W dniu ślubu obudziłam się wcześnie. Słońce wlewało się przez okno, a ptaki śpiewały jakby na przekór mojemu roztrzęsieniu. Mama krzątała się po kuchni, tata czytał gazetę. Wszyscy byli podekscytowani… tylko ja czułam się jak skazaniec.
Założyłam suknię i spojrzałam na siebie w lustrze po raz ostatni. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z domu.
Nie pojechałam do kościoła. Pojechałam na dworzec PKP.
Siedząc w pociągu do Krakowa, patrzyłam przez okno na mijające pola i lasy. Serce waliło mi jak oszalałe. Telefon dzwonił bez przerwy: mama, Paweł, pani Halina… Nie odebrałam ani razu.
Wysiadłam na dworcu i poczułam ulgę tak wielką, że aż się rozpłakałam. Byłam wolna. Przez pierwsze godziny chodziłam bez celu po ulicach Krakowa, chłonąc zapach kawy i dźwięki miasta. Po raz pierwszy od miesięcy oddychałam pełną piersią.
Wieczorem zadzwoniła Kasia.
– Martyna? Gdzie jesteś? Wszyscy cię szukają!
– Jestem w Krakowie… Musiałam uciec. Nie mogłam inaczej.
– Dobrze zrobiłaś – powiedziała cicho. – Teraz pomyśl o sobie.
Przez kolejne dni mieszkałam u kuzynki. Dzwoniły do mnie dziesiątki osób: jedni byli wściekli, inni zmartwieni. Paweł przysłał mi SMS-a: „Nie rozumiem cię”.
Może rzeczywiście nikt mnie nie rozumiał. Ale ja po raz pierwszy zrozumiałam siebie.
Dziś minęły trzy miesiące od tamtego dnia. Wynajęłam małe mieszkanie w Krakowie i zaczynam wszystko od nowa. Czasem tęsknię za Pawłem, za tym co mogło być… Ale wiem jedno: wolność smakuje lepiej niż życie według cudzych zasad.
Czy żałuję? Nie wiem. Może kiedyś spotkam kogoś, kto pokocha mnie taką, jaka jestem – bez warunków i oczekiwań.
Czasem zastanawiam się: ile z nas żyje cudzym życiem? Ile z nas boi się powiedzieć „nie”? Może moja historia pomoże komuś znaleźć odwagę… Czy naprawdę warto poświęcać siebie dla cudzych oczekiwań?