Tajemnica, która rozdarła moją rodzinę – Prawdziwa historia polskiej rodziny

– Nie kłam mi, mamo! – krzyknęłam, czując jak głos drży mi ze złości i rozpaczy. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, a zapach przypalonego mleka unosił się w powietrzu, jakby nawet codzienność nie mogła już wytrzymać napięcia. Mama patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, w których mieszał się strach i zmęczenie. – Martyna, proszę cię… To nie jest takie proste.

Ale dla mnie wszystko było proste. Miałam wtedy szesnaście lat i świat był czarno-biały. Albo ktoś mówi prawdę, albo kłamie. Albo kocha, albo zdradza. A ja właśnie odkryłam, że moja matka od miesięcy spotyka się z kimś innym. Przypadkiem zobaczyłam wiadomości na jej telefonie – nie szukałam ich, przysięgam! Ale kiedy raz zobaczysz słowa „tęsknię za tobą” od nieznanego numeru, nie da się już tego odzobaczyć.

Ojciec wrócił tego dnia wcześniej z pracy. Słyszał naszą kłótnię już od progu. – Co tu się dzieje? – zapytał groźnym tonem, który zawsze sprawiał, że zamierałam w miejscu. Tym razem jednak nie uciekłam do swojego pokoju. – Zapytaj mamę – rzuciłam z pogardą i wybiegłam na klatkę schodową.

Siedziałam na zimnych schodach, słuchając przez drzwi podniesionych głosów. Ojciec krzyczał, mama płakała. Słowa „zdrada”, „wstyd”, „jak mogłaś” odbijały się echem po całej klatce. Sąsiadka z drugiego piętra uchyliła drzwi i spojrzała na mnie z litością. Chciałam zniknąć.

Przez kolejne tygodnie dom był polem minowym. Ojciec milczał, mama chodziła jak cień. Ja zamykałam się w swoim pokoju i pisałam w pamiętniku rzeczy, których nigdy nikomu nie pokażę. W szkole udawałam, że wszystko jest w porządku, ale przyjaciółka Anka wiedziała swoje. – Może twoja mama miała powód? – zapytała kiedyś ostrożnie. – Może twój ojciec też nie jest święty? – Wtedy ją znienawidziłam za te słowa.

Wszystko się zmieniło, kiedy ojciec spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Mama siedziała wtedy przy stole i patrzyła w okno. – Martyna… – zaczęła cicho. – Przepraszam cię za wszystko. Ale czasem życie nie jest takie proste, jak się wydaje.

Nie chciałam jej słuchać. Przez całe liceum byłam zbuntowana przeciwko niej i całemu światu. Zaczęłam palić papierosy na dachu bloku z chłopakami z klasy maturalnej. Zaliczyłam pierwszą jedynkę z matematyki i pierwszą imprezę do rana. Mama próbowała do mnie dotrzeć, ale ja zamykałam drzwi na klucz.

W końcu przyszedł dzień matury. Mama przyszła do kuchni z kubkiem herbaty i powiedziała: – Wiem, że mnie nienawidzisz. Ale kocham cię i zawsze będę przy tobie, cokolwiek się stanie.

Nie odpowiedziałam jej wtedy nic. Wyszłam z domu bez śniadania i przez całą drogę do szkoły powtarzałam sobie w myślach: „Nie potrzebuję jej”.

Po maturze wyprowadziłam się do Warszawy na studia. Wynajmowałam pokój na Ochocie z dwiema dziewczynami z Podlasia. Tam po raz pierwszy poczułam się wolna – nikt nie pytał mnie o oceny ani o to, gdzie idę wieczorem. Ale samotność dopadła mnie szybciej niż myślałam.

Pewnego wieczoru zadzwonił ojciec. Nie rozmawialiśmy od dwóch lat. – Martyna… Chciałem ci powiedzieć, że żenię się ponownie. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.

Zamurowało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Potem rzuciłam tylko: – Rób co chcesz – i rozłączyłam się.

Wtedy po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę tylko mama była winna? Przypomniały mi się wieczory z dzieciństwa, kiedy ojciec wracał późno z pracy i nie odzywał się do nikogo przez cały wieczór. Przypomniały mi się ciche łzy mamy w łazience i jej zmęczone oczy.

Z czasem zaczęłam dostrzegać więcej odcieni szarości w tej historii. Kiedy sama zakochałam się po raz pierwszy i przeżyłam swoją pierwszą zdradę, poczułam ból podobny do tego, który widziałam wtedy w oczach mamy.

Po kilku latach wróciłam do rodzinnego miasta na święta Bożego Narodzenia. Mama czekała na mnie z makowcem i barszczem czerwonym, jakby nic się nie zmieniło. Usiadłyśmy razem przy stole i po raz pierwszy od lat rozmawiałyśmy szczerze.

– Martyna… Wiem, że cię zawiodłam – powiedziała cicho. – Ale twój ojciec… On też miał swoje tajemnice. Nie chciałam cię ranić.

Patrzyłam na nią długo w milczeniu. W końcu zapytałam: – Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?

– Bo chciałam ci oszczędzić bólu – odpowiedziała ze łzami w oczach.

Wtedy po raz pierwszy poczułam współczucie zamiast gniewu.

Dziś jestem dorosłą kobietą, mam własną rodzinę i dzieci. Często zastanawiam się nad tym, co wydarzyło się wtedy w naszym domu na blokowisku w Radomiu. Czy naprawdę można jednoznacznie wskazać winnego? Czy każda rodzinna tragedia to tylko suma cudzych błędów?

Może wszyscy jesteśmy trochę winni…

A może po prostu życie jest bardziej skomplikowane niż nam się wydaje?

Czy wy też macie rodzinne tajemnice, o których boicie się mówić? Jak sobie z nimi radzicie?