Rodzice liczą każdy grosz, a ja udaję, że mam wszystko – historia o wstydzie, iluzji i rodzinnych ranach
– Znowu nie zapłaciliśmy za prąd – usłyszałam przez cienką ścianę głos mamy. Była środa, godzina 21:00, a ja leżałam na łóżku w swoim pokoju, próbując nie słyszeć tej rozmowy. Tata westchnął ciężko. – Może pożyczę od Staszka z pracy, oddam mu po wypłacie. – Znowu? – mama była bliska płaczu. – A co z ratą za lodówkę? – Jakoś to będzie, Halina. Jakoś to będzie…
Miałam wtedy 16 lat i nazywam się Klaudia Nowicka. Mieszkaliśmy w bloku na warszawskim Bródnie, w dwupokojowym mieszkaniu, które pamiętało jeszcze czasy Gierka. Rodzice pracowali ponad siły – mama jako sprzątaczka w szkole podstawowej, tata na magazynie w hurtowni budowlanej. Każdy miesiąc był walką o przetrwanie. Ale nikt o tym nie wiedział. Przynajmniej nie poza naszymi czterema ścianami.
W szkole byłam zupełnie kimś innym. Klaudia – ta z modnymi butami (kupionymi na Vinted za grosze), z nowym telefonem (pożyczonym od kuzynki na ważniejsze okazje), z opowieściami o wakacjach nad morzem (tak naprawdę nigdy nie byłam dalej niż w Sulejówku u ciotki). Wymyślałam historie o tym, jak tata kupił mi rower górski, jak mama zabiera mnie do kina na premiery filmów Marvela. Kiedy koleżanki pytały: „A gdzie jedziecie na ferie?”, odpowiadałam bez mrugnięcia okiem: „Do Zakopanego, mamy tam domek znajomych”.
Prawda była taka, że ferie spędzałam pomagając mamie myć okna w szkole i licząc drobniaki na chleb. Ale nie mogłam się przyznać. Nie mogłam być tą biedną dziewczyną z bloku, której rodzice nie mają nawet samochodu.
Najgorsze były spotkania rodzinne. Moja starsza siostra, Kinga, już wtedy mieszkała z narzeczonym i pracowała w banku. Zawsze przyjeżdżała z torbą pełną prezentów dla rodziców i dla mnie. Mama była z niej dumna, tata powtarzał: „Patrz, Klaudia, ucz się od siostry”. A ja czułam się coraz mniejsza. Kinga nigdy nie rozumiała naszych problemów – wyprowadziła się zaraz po maturze i nie oglądała się za siebie.
Pewnego dnia wszystko się posypało. Był koniec maja, zbliżał się bal gimnazjalny. Marzyłam o pięknej sukience, takiej jak miały dziewczyny z klasy. Mama powiedziała: – Klaudia, może pożyczysz coś od Kingi? – Nie chcę jej rzeczy! – wybuchłam. – Zawsze tylko pożyczam albo dostaję używane! Czy ja nigdy nie mogę mieć czegoś nowego?
Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach. – Przykro mi, córeczko… Naprawdę się staramy…
Wybiegłam z domu trzaskając drzwiami. Poszłam do Ewy, mojej najlepszej przyjaciółki. Jej rodzice mieli własną firmę budowlaną, dom z ogrodem i dwa samochody pod blokiem. Ewa zawsze miała wszystko nowe – ubrania z Zary, kosmetyki z Sephory, najnowszy model iPhone’a.
– Co się stało? – zapytała, widząc moją minę.
– Pokłóciłam się z mamą…
– O co?
– O sukienkę na bal. Powiedziała, że nie mamy pieniędzy na nową.
Ewa spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Chcesz pożyczyć moją? Mam dwie.
Zacisnęłam zęby.
– Nie… dam sobie radę.
Wróciłam do domu późno wieczorem. Tata siedział przy stole i liczył rachunki.
– Klaudia…
– Nie chcę rozmawiać! – rzuciłam i zamknęłam się w pokoju.
Następnego dnia w szkole usłyszałam plotki:
– Słyszałaś? Klaudia podobno jedzie na wakacje do Hiszpanii!
– Serio? Ale jej zazdroszczę!
Uśmiechnęłam się sztucznie.
– Tak… rodzice już wszystko zaplanowali.
Kłamstwo rosło jak kula śniegowa. Zaczęłam czuć się jak aktorka we własnym życiu. Każdego dnia wymyślałam nowe historie: o prezentach na urodziny, o weekendowych wyjazdach do spa z mamą (tak naprawdę spa to była wanna pełna piany i radio Zet). Nawet nauczycielka polskiego powiedziała kiedyś:
– Klaudia, masz takie ciekawe życie! Może napiszesz reportaż o swoich podróżach?
Zrobiło mi się gorąco ze wstydu.
W domu atmosfera gęstniała z każdym dniem. Mama coraz częściej płakała po nocach. Tata zamykał się w sobie. Kinga dzwoniła rzadko i tylko po to, żeby zapytać, czy oddaliśmy jej pożyczone pieniądze.
Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię rodziców:
– To przez ciebie ona tak kłamie! – krzyczała mama do taty.
– Przeze mnie?! To ty ją uczysz kombinować!
– Ja tylko chcę, żeby miała lepiej niż my!
– A ja co? Nie haruję całe życie?
Zasłoniłam uszy poduszką i płakałam cicho.
W końcu przyszedł dzień balu gimnazjalnego. Założyłam sukienkę po Kindze – starannie wyprasowaną przez mamę. W szatni dziewczyny patrzyły na mnie z podziwem.
– Ale masz super kieckę! Gdzie kupiłaś?
– W centrum Arkadia – skłamałam bez mrugnięcia okiem.
Tańczyłam całą noc z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Ale w środku czułam pustkę.
Po balu wróciłam do domu nad ranem. Mama czekała na mnie w kuchni.
– Dobrze się bawiłaś?
Skinęłam głową i nagle wybuchłam płaczem.
– Mamo… ja już nie chcę tak żyć! Nie chcę udawać!
Mama objęła mnie mocno.
– Wiem, córeczko… Ja też mam dosyć tej udawanej normalności.
Od tamtej pory zaczęło się powolne rozliczanie z przeszłością. Próbowałam być bardziej szczera ze znajomymi – mówić „nie stać mnie”, kiedy naprawdę nie miałam pieniędzy na kino czy pizzę po szkole. Niektórzy odsunęli się ode mnie. Inni zostali i okazali wsparcie.
Najtrudniej było pogodzić się z rodziną. Kinga zarzucała mi lenistwo:
– Jakbyś bardziej się starała w szkole, dostałabyś stypendium!
Tata milczał przez wiele tygodni.
Mama próbowała łagodzić konflikty:
– Każdy ma swoje problemy…
Ale ja już wiedziałam jedno: nie chcę żyć w iluzji.
Dziś mam 27 lat i sama wynajmuję kawalerkę na Pradze. Pracuję jako recepcjonistka w hotelu i dorabiam korepetycjami z angielskiego. Rodzice nadal liczą każdy grosz, ale przynajmniej rozmawiamy otwarcie o pieniądzach i problemach.
Czasem łapię się na tym, że znów chcę coś upiększyć przed znajomymi – powiedzieć, że byłam na weekendzie w Krakowie (choć tak naprawdę siedziałam sama w domu). Ale wtedy przypominam sobie tamtą noc po balu gimnazjalnym i słowa mamy: „Ja też mam dosyć tej udawanej normalności”.
Czy można naprawdę być szczęśliwym bez udawania? Czy da się pokochać siebie takim, jakim się jest – bez masek i kłamstw? Czekam na Wasze historie i odpowiedzi…