Miłość, która boli – historia Agnieszki
Widzisz, jak na ciebie patrzy? Z miłością i zachwytem – powiedziała dumna córka, patrząc na mnie z uśmiechem, który miał w sobie coś z dziecięcej naiwności i kobiecej pewności siebie. Stała w progu sypialni, opierając się o framugę drzwi, a jej oczy błyszczały jak wtedy, gdy była mała i pytała, czy może zostać dłużej na placu zabaw. Teraz była już prawie dorosła, a ja czułam się przy niej coraz bardziej niepewnie.
Marcin wyszedł z łazienki, owinięty tylko ręcznikiem. Krople wody lśniły na jego umięśnionej klatce piersiowej. Nie mężczyzna, a marzenie – pomyślałam przez chwilę, zanim serce zadrżało mi w piersiach. Marcin usiadł na skraju łóżka i sięgnął po mnie, by pocałować. Odwróciłam głowę.
– Nie, bo… – zaczęłam, ale nie dokończyłam. Czułam na sobie wzrok córki. Zosia patrzyła na nas z takim zachwytem, jakbyśmy byli bohaterami filmu o wielkiej miłości. A ja? Ja czułam tylko ciężar codzienności i gorycz niespełnionych marzeń.
Marcin westchnął i odsunął się ode mnie. Wstał, podszedł do szafy i zaczął szukać czystych spodni. Przez chwilę w pokoju panowała niezręczna cisza. Zosia odchrząknęła i wyszła, zostawiając nas samych.
– Co się z tobą dzieje, Agnieszka? – zapytał Marcin, nie patrząc mi w oczy. – Odkąd wróciłaś do pracy, jesteś inna. Zimna.
Chciałam mu odpowiedzieć, że to nie praca mnie zmieniła, tylko życie. Że od lat czuję się jak cień samej siebie. Że jego obecność jest dla mnie coraz bardziej obca, a dotyk – obojętny. Ale nie powiedziałam nic. Zamiast tego wstałam z łóżka i zaczęłam zbierać porozrzucane ubrania.
W kuchni Zosia już szykowała śniadanie. Słyszałam, jak nuci pod nosem ulubioną piosenkę Dawida Podsiadły. Przez chwilę obserwowałam ją ukradkiem – jej długie włosy związane w niedbały kucyk, delikatne ruchy rąk, kiedy smarowała chleb masłem. Była taka młoda, taka pełna życia. I taka pewna tego, że świat stoi przed nią otworem.
– Mamo, tata cię kocha – powiedziała nagle, nie odwracając się do mnie. – Wiem, że czasem się kłócicie, ale… On naprawdę na ciebie patrzy z miłością.
Poczułam ukłucie w sercu. Czy to możliwe? Czy naprawdę jeszcze coś do mnie czuje? Czy ja sama jestem jeszcze zdolna do miłości?
– Zosiu… – zaczęłam cicho. – Są rzeczy, których nie rozumiesz.
Odwróciła się gwałtownie.
– To powiedz mi! Przestańcie udawać! Ja widzę więcej niż myślicie.
Zamilkłam. Miała rację. Od miesięcy żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Marcin wracał późno z pracy, ja zasypiałam z książką w ręku, żeby nie słyszeć ciszy między nami. Czasem próbował mnie przytulić, pocałować – jak dziś rano – ale ja byłam już gdzie indziej myślami.
W pracy czułam się potrzebna. Tam byłam kimś więcej niż tylko żoną i matką. Tam miałam swoje miejsce i ludzi, którzy mnie szanowali. A w domu… W domu byłam tylko tłem dla cudzych emocji.
Wieczorem Marcin zaproponował spacer nad Wisłą. Zgodziłam się bez przekonania. Szliśmy obok siebie w milczeniu, mijając zakochane pary i rodziny z dziećmi. Nagle zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy.
– Agnieszka, powiedz mi prawdę. Kochasz mnie jeszcze?
Zabrakło mi słów. Patrzyłam na niego długo, próbując znaleźć w sobie odpowiedź.
– Nie wiem – wyszeptałam w końcu. – Chciałabym… Ale nie wiem.
Marcin spuścił głowę.
– Może powinniśmy spróbować terapii? Dla Zosi…
Dla Zosi. Wszystko zawsze dla niej. Czy ja sama nie zasługuję na szczęście?
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Zosia czekała na nas w salonie.
– I co? – zapytała z nadzieją w głosie.
Nie odpowiedziałam jej od razu. Usiadłam obok i objęłam ją ramieniem.
– Czasem miłość to za mało – powiedziałam cicho.
Zosia rozpłakała się i wtuliła we mnie jak wtedy, gdy była mała i bała się burzy.
Przez kolejne dni żyliśmy jak na bombie zegarowej. Marcin coraz częściej wychodził wieczorami z kolegami z pracy. Ja zamykałam się w sypialni z książką lub laptopem. Zosia przestała rozmawiać z nami o swoich sprawach.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu i zobaczyłam Marcina rozmawiającego przez telefon na balkonie. Szeptał coś cicho, śmiał się… Tak dawno nie słyszałam tego śmiechu skierowanego do mnie.
Wieczorem zapytałam go wprost:
– Masz kogoś?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Nie… Ale czasem myślę, że oboje bylibyśmy szczęśliwsi osobno.
Zrobiło mi się zimno.
Następnego dnia Zosia przyszła do mnie do pokoju.
– Mamo… Boję się was stracić.
Objęłam ją mocno.
– Nie stracisz nas. Ale czasem ludzie muszą się rozstać, żeby odnaleźć siebie.
Patrzyła na mnie długo przez łzy.
– A jeśli nigdy nie odnajdziecie szczęścia?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Dziś siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcie naszej trójki sprzed lat. Uśmiechamy się do obiektywu, jakby nic złego nie mogło nas spotkać. Czy można odbudować coś, co tak długo się rozpadało? Czy warto walczyć o miłość za wszelką cenę?
Może czasem trzeba pozwolić sobie odejść… Ale czy będziemy wtedy szczęśliwi? Czy samotność jest lepsza niż życie w kłamstwie?