Tata na chwilę: Opowieść o Andrzeju, który został ojcem na godzinę

– Proszę pana, czy może mi pan pomóc? – głos chłopca był cichy, niemal niesłyszalny, ale w tej ciszy kryło się coś, co sprawiło, że zatrzymałem się w pół kroku. Stałem przy stoisku z pieczywem w małym sklepiku na obrzeżach Gdańska, z torbą pełną zakupów i głową pełną własnych problemów. Chłopiec miał może dziewięć lat, jasne włosy opadały mu na czoło, a oczy – wielkie, szare – patrzyły na mnie z mieszaniną nadziei i niepokoju.

Nie patrzył na chleby ani bułki. Wpatrywał się gdzieś w głąb półek, jakby oczekiwał, że wyłoni się stamtąd ktoś ważny. Ktoś, kto dawno nie przyszedł. A może w ogóle nigdy nie istniał.

– Co się stało? – zapytałem, próbując nie brzmieć zbyt obco. W moim głosie zabrzmiała nuta troski, której sam się nie spodziewałem.

– Mama powiedziała, że zaraz wróci… Ale już długo jej nie ma. – Chłopiec spuścił wzrok. – Zostawiła mnie tutaj, bo musiała coś załatwić.

Rozejrzałem się po sklepie. Kasjerka rzuciła mi krótkie spojrzenie, ale zaraz wróciła do układania towaru. Kilka starszych pań przemykało między półkami, nikt nie zwracał uwagi na chłopca. Nikt poza mną.

– Jak masz na imię? – zapytałem.

– Kuba.

– Andrzej jestem. – Wyciągnąłem rękę, a on uścisnął ją niepewnie. – Może poczekam z tobą na mamę?

Usiedliśmy na ławce przed sklepem. Kuba bawił się sznurówką od buta, a ja próbowałem nie myśleć o własnym synu, którego nie widziałem od miesięcy. Rozwód z Magdą był jak powolne rozdzieranie skóry – codziennie trochę bardziej bolało. Michał mieszkał teraz z matką w Warszawie. Widywałem go tylko wtedy, gdy pozwalała mi przyjechać. Byłem ojcem na godziny, na weekendy, na święta. Ojcem z kalendarza.

– Często tu czekasz? – zagadnąłem Kuby.

Wzruszył ramionami.

– Mama mówi, że musi pracować. Czasem zostawia mnie u sąsiadki, czasem tutaj. Ale zawsze wraca.

Zastanawiałem się, czy powinienem zadzwonić na policję. Ale chłopiec nie wyglądał na przestraszonego – raczej przyzwyczajonego do czekania. Jakby to była jego codzienność.

– A tata? – zapytałem ostrożnie.

Kuba spojrzał na mnie z takim smutkiem, że aż ścisnęło mnie w gardle.

– Nie znam go. Mama mówi, że wyjechał dawno temu.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Przypomniałem sobie wszystkie te razy, kiedy Michał pytał mnie: „Tato, czemu musisz już iść? Czemu nie możesz zostać dłużej?” Nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć tak, żeby to miało sens dla dziewięciolatka.

– Chciałbyś kiedyś go poznać? – zapytałem cicho.

Kuba skinął głową.

– Czasem sobie wyobrażam, że przychodzi po mnie do szkoły albo zabiera mnie na lody. Albo że razem gramy w piłkę… Ale to tylko marzenia.

Poczułem ukłucie winy. Ile dzieci w tym kraju czeka na ojców, którzy nigdy nie przyjdą? Ile dzieci marzy o czymś tak prostym jak wspólny spacer?

Nagle usłyszeliśmy podniesione głosy przy wejściu do sklepu.

– Gdzie on jest?! – kobieta w poplamionym płaszczu rozglądała się nerwowo. – Kuba!

Chłopiec zerwał się z ławki i pobiegł do niej.

– Mamo! – rzucił się jej na szyję.

Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Kim pan jest?

Wyjaśniłem jej sytuację najspokojniej jak potrafiłem. Przez chwilę patrzyła na mnie z nieufnością, potem skinęła głową.

– Dziękuję… Nie zawsze mam wybór – powiedziała cicho i odwróciła się do syna. – Chodź, Kuba. Musimy iść.

Patrzyłem za nimi jeszcze długo po tym, jak zniknęli za rogiem ulicy. W mojej głowie kłębiły się myśli: o własnym synu, o wszystkich dzieciach czekających na rodziców, o samotnych matkach i ojcach na godzinę.

Wróciłem do pustego mieszkania i długo siedziałem przy stole, patrząc w okno na ciemniejące niebo nad Gdańskiem. Wziąłem telefon do ręki i napisałem do Michała: „Chciałbym cię zobaczyć w ten weekend. Może pójdziemy razem na lody?”

Nie wiem, czy kiedykolwiek będę prawdziwym ojcem dla mojego syna. Ale wiem jedno: czasem nawet godzina obecności znaczy więcej niż całe życie czekania.

Czy naprawdę doceniamy te krótkie chwile bliskości? Czy umiemy być obecni dla tych, którzy nas potrzebują – choćby tylko przez chwilę?