Nieproszony mąż – historia Magdy z warszawskiego blokowiska

– Magda, muszę już iść. – Głos Pawła był cichy, niemal przepraszający, ale w oczach miał niecierpliwość. – Żona dzwoniła, dzieci czekają na kolację.

Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoniach. Znowu. Zawsze to samo. Odkąd Paweł pojawił się w moim życiu, byłam tą drugą – tą, która czeka, aż on wróci do swojego świata, do żony i dzieci. Przez chwilę miałam ochotę rzucić kubkiem o ścianę.

– Jasne, rozumiem – odpowiedziałam chłodno. – Nie zatrzymuję cię.

Paweł podszedł, pocałował mnie w czoło. – Jutro zadzwonię. Obiecuję.

Drzwi zamknęły się za nim z głuchym trzaskiem. Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwą złość – nie na niego, ale na siebie. Na to, że pozwoliłam się w to wszystko wciągnąć. Miałam trzydzieści cztery lata, własne mieszkanie na Bródnie, stabilną pracę w urzędzie miasta i… pustkę w sercu.

Poznałam Pawła na szkoleniu BHP. Był przystojny, elokwentny, miał ten błysk w oku i poczucie humoru, które rozbrajało nawet najbardziej spiętych urzędników. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Potem przyszły długie rozmowy przy kawie, wspólne wyjścia do kina, spacery po Saskiej Kępie. Wiedziałam, że jest żonaty – mówił o tym otwarcie. „Nie kocham już Anety. Zostałem tylko dla dzieci,” powtarzał. „Jak tylko Zosia pójdzie do liceum, wszystko się zmieni.”

Wierzyłam mu. Chciałam wierzyć. Moja mama powtarzała: „Magda, nie pakuj się w kłopoty z żonatym!” Ale ja byłam już po uszy zakochana.

Dwa lata minęły jak z bicza strzelił. Każde święta spędzałam sama lub z rodzicami na Skype’ie, bo Paweł zawsze miał rodzinne obowiązki. W pracy ukrywaliśmy nasz związek – plotki w urzędzie rozchodzą się szybciej niż wirusy grypy.

W końcu zebrałam się na odwagę i postawiłam sprawę jasno:

– Paweł, ile jeszcze mam czekać? Zosia już jest w liceum.

Westchnął ciężko:

– Magda… Aneta zachorowała. Lekarze podejrzewają stwardnienie rozsiane. Nie mogę jej teraz zostawić.

Poczułam się jak idiotka. Znowu wymówka. Znowu „nie teraz”.

Wtedy zaczęły się moje problemy zdrowotne. Spóźniający się okres, mdłości… Kupiłam test ciążowy w osiedlowej aptece i patrzyłam na dwie kreski jak zahipnotyzowana. To był szok i ulga jednocześnie – może teraz Paweł się zdecyduje?

Umówiłam się do ginekologa na Inflanckiej. W poczekalni siedziała kobieta z brzuchem jak piłka do koszykówki, a obok niej mężczyzna trzymający ją za rękę… Paweł?!

Zamarłam. Nie zauważyli mnie – byli zbyt zajęci sobą. Szeptali coś do siebie, śmiali się cicho. Wyszli razem z gabinetu, a ja poczułam, jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę.

W gabinecie lekarz potwierdził ciążę:

– Gratuluję! Pierwsze dziecko po trzydziestce to dziś norma, ale proszę pamiętać o badaniach prenatalnych.

Uśmiechnęłam się blado i wyszłam na korytarz. Zadzwoniłam do Pawła jeszcze tego samego wieczoru:

– Paweł, musimy porozmawiać.

– Dziś nie mogę… Aneta źle się czuje. Może jutro?

– Oczywiście – odpowiedziałam lodowato.

Następnego dnia spotkaliśmy się w moim mieszkaniu.

– Jestem w ciąży – powiedziałam bez ogródek.

Paweł pobladł.

– Magda… To nie jest dobry moment…

– A kiedy będzie dobry? Kiedy twoja żona wyzdrowieje? Kiedy dzieci dorosną? Kiedy ja będę miała czterdzieści lat?

Milczał długo.

– Nie wiem… Muszę to przemyśleć…

Wyszedł bez słowa pożegnania.

Przez kolejne tygodnie nie odzywał się prawie wcale. Ja chodziłam do pracy jak automat, ukrywając rosnący brzuch pod szerokimi swetrami. Mama dzwoniła codziennie:

– Magda, co się dzieje? Wyglądasz na zmęczoną.

– Wszystko dobrze, mamo.

Kłamałam coraz lepiej.

W końcu Paweł zadzwonił pijany:

– Magda… Aneta poroniła… To moja wina…

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Próbował przyjechać do mnie kilka razy – raz nawet stał pod moimi drzwiami o drugiej w nocy i płakał jak dziecko.

– Idź do domu – powiedziałam przez domofon. – Twoja rodzina cię potrzebuje.

W pracy plotki zaczęły krążyć coraz szerzej. Koleżanka z pokoju szepnęła mi pewnego dnia:

– Magda, słyszałam, że Paweł ma jakieś kłopoty rodzinne… Ty coś o tym wiesz?

Uśmiechnęłam się wymijająco:

– Nie mam pojęcia.

W końcu urodziłam syna – Michała. Wpisałam swoje nazwisko i zostawiłam rubrykę „ojciec” pustą. Michaś był cały Paweł: te same oczy, ten sam uśmiech… Ale dla Pawła był już tylko wspomnieniem.

Mama przyjechała z Białegostoku pomagać mi przez pierwsze miesiące:

– Magda, dasz radę sama. Lepiej być samotną matką niż wiecznie czekać na cudzą miłość.

Czasem patrzę na Michała i zastanawiam się: czy gdybym wtedy postawiła Pawła pod ścianą wcześniej, coś by się zmieniło? Czy on kiedykolwiek naprawdę chciał być ze mną?

Dziś jestem silniejsza niż kiedykolwiek – choć czasem nocami płaczę w poduszkę ze zmęczenia i żalu. Ale mam syna i wiem jedno: nigdy więcej nie pozwolę sobie być tą drugą.

Czy naprawdę warto czekać na kogoś, kto nigdy nie zamierza odejść od swojej rodziny? Ilu z nas tkwi latami w złudzeniach? Co wy byście zrobili na moim miejscu?