Gdy w moim życiu pojawił się Dominik – historia o sile, miłości i granicach
– Nie rozumiesz, Karolina! On po prostu taki jest, nie musisz od razu robić z tego tragedii! – krzyknęłam przez telefon, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już herbatą, a za oknem szarzał listopadowy wieczór. Karolina milczała przez chwilę po drugiej stronie słuchawki, a ja wiedziałam, że nie przekonam jej do swoich racji.
Dominik pojawił się w moim życiu nagle, jak burza. Był znajomym mojego brata, poznaliśmy się na jego urodzinach. Wszedł do pokoju z takim rozmachem, że wszyscy na chwilę zamilkli. Wysoki, pewny siebie, z tym swoim charakterystycznym uśmiechem – od razu poczułam, jak coś we mnie drga. Przez całą imprezę rozmawialiśmy tylko ze sobą. Był zabawny, błyskotliwy, a jednocześnie miał w sobie coś niepokojącego. Kiedy wychodziłam, złapał mnie za rękę i powiedział: „Jeszcze się zobaczymy, Marto”.
Nie minął tydzień, a już byliśmy parą. Dominik był wszędzie – pisał do mnie rano, dzwonił wieczorem, przyjeżdżał pod moją pracę z kawą. Czułam się wyjątkowa, jakby świat nagle nabrał kolorów. Moja mama patrzyła na niego z lekkim niepokojem, ale ja byłam ślepa na wszystko poza nim.
Z czasem jednak jego obecność zaczęła mnie przytłaczać. Dominik chciał wiedzieć wszystko – gdzie jestem, z kim rozmawiam, dlaczego nie odpisałam mu przez pięć minut. Na początku tłumaczyłam to troską. „Po prostu się o ciebie martwię” – mówił, patrząc mi głęboko w oczy. Ale potem zaczęły się pytania: „Dlaczego spotykasz się z Karoliną? Ona cię tylko wykorzystuje”. „Twój brat cię nie szanuje, powinnaś mu to powiedzieć”.
Pamiętam ten wieczór, kiedy pierwszy raz naprawdę się przestraszyłam. Siedzieliśmy u mnie w mieszkaniu, oglądaliśmy film. Dostałam SMS-a od kolegi z pracy – zwykłe pytanie o projekt. Dominik spojrzał na ekran mojego telefonu i nagle zrobiło się zimno.
– Kto to jest? – zapytał cicho.
– Michał, z pracy. Pyta o raport.
– A czemu pisze do ciebie po dwudziestej?
– Bo… bo mamy deadline.
Wstał i zaczął chodzić po pokoju.
– Nie chcę, żebyś z nim rozmawiała. To nie jest normalne.
Próbowałam tłumaczyć, ale jego twarz była zamknięta jak nigdy wcześniej. Tego wieczoru wyszedł trzaskając drzwiami. Przez dwa dni nie odbierał telefonu. Czułam się winna, jakbym zrobiła coś strasznego.
Z czasem takich sytuacji było coraz więcej. Dominik potrafił być cudowny – przynosił mi kwiaty bez okazji, gotował kolacje, zabierał mnie na spontaniczne wyjazdy nad morze. Ale wystarczyło jedno nieporozumienie, by zamienił się w kogoś obcego. Krzyczał na mnie przez telefon, potrafił obrażać moich przyjaciół i rodzinę. Zaczęłam się wycofywać – coraz rzadziej spotykałam się z Karoliną, unikałam rozmów z bratem.
Pewnego dnia mama przyszła do mnie bez zapowiedzi.
– Marto, co się dzieje? Wyglądasz jak cień samej siebie.
Nie chciałam jej martwić. Uśmiechnęłam się blado i powiedziałam, że wszystko jest w porządku. Ale ona nie dała się zbyć.
– On cię kontroluje. Widziałam takich ludzi w swoim życiu. To nie jest miłość.
Wybuchłam płaczem. Po raz pierwszy powiedziałam na głos to, czego bałam się przyznać nawet przed sobą: bałam się Dominika.
Kiedy próbowałam z nim o tym rozmawiać, wyśmiał mnie.
– Jesteś przewrażliwiona. Gdybyś mnie kochała naprawdę, nie miałabyś nic do ukrycia.
Zaczęłam mieć koszmary. Budziłam się w nocy zlana potem, słysząc w głowie jego głos: „Jesteś moja”. Praca przestała mnie cieszyć, znajomi przestali dzwonić. Czułam się jak w klatce.
Punktem zwrotnym była Wigilia u moich rodziców. Dominik przyszedł spóźniony i od progu zaczął krytykować moją mamę za barszcz („Za kwaśny!”), a potem obraził mojego brata przy stole. Wyszłam z płaczem do łazienki. Mama przyszła za mną i powiedziała tylko jedno zdanie:
– Jeśli go kochasz bardziej niż siebie samą, to już go przegrałaś.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez całą noc. Następnego dnia spakowałam rzeczy Dominika i wystawiłam je przed drzwi. Zadzwoniłam do niego i powiedziałam spokojnie:
– To koniec. Nie chcę już tak żyć.
Krzyczał przez telefon, groził mi i błagał na zmianę. Ale ja już wiedziałam – jeśli teraz nie postawię granic, nigdy nie odzyskam siebie.
Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Nadal uczę się ufać ludziom i sobie samej. Czasem boję się nowych relacji – czy znów nie dam się omamić czyjejś sile? Ale wiem jedno: nikt nie ma prawa zawłaszczać mojego życia pod pozorem miłości.
Czy naprawdę musimy przejść przez piekło, żeby nauczyć się kochać siebie? Ile jeszcze kobiet uwierzy w to, że kontrola to troska? Może czas zacząć mówić o tym głośno…