Dziś wyrzuciłam syna i synową z domu – pierwszy raz w życiu powiedziałam „nie” własnemu dziecku
– Mamo, przecież to tylko na kilka miesięcy! – głos Pawła drżał, ale nie było w nim już tej czułości, którą pamiętałam z jego dzieciństwa. Stał w przedpokoju, obok niego Ania z założonymi rękami, patrzyła na mnie z wyrzutem.
– Paweł, minęły już dwa lata – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Dwa lata, odkąd wasz „tymczasowy” pobyt zamienił się w moją codzienność.
W powietrzu wisiała cisza, gęsta jak śmietana. Czułam, jak serce wali mi w piersi, a dłonie drżą. W głowie słyszałam głos mamy: „Dziecko, rodzina jest najważniejsza. Zawsze pomagaj swoim.” Ale czy naprawdę zawsze?
Kiedy Paweł i Ania przyszli do mnie dwa lata temu, byli rozbici. Stracili mieszkanie przez nieuczciwego dewelopera, zostali z niczym. Otworzyłam im drzwi bez chwili wahania – przecież jestem ich matką. Przez pierwsze miesiące czułam się potrzebna, nawet szczęśliwa, że mogę pomóc. Gotowałam obiady, prałam ich rzeczy, opiekowałam się wnuczką Zosią. Ale z czasem coś się zmieniło.
Zosia zaczęła mówić do mnie „babciu”, ale coraz częściej słyszałam od Ani: „Nie dawaj jej tyle słodyczy”, „Nie wtrącaj się do wychowania”. Paweł przestał pytać mnie o zdanie w sprawach domu – sam decydował o zakupach, o tym, kto i kiedy korzysta z łazienki. Moje rzeczy zaczęły znikać z kuchni, a na ich miejsce pojawiały się nowe sprzęty Ani. Nawet mój ulubiony kubek z napisem „Najlepsza Mama” został gdzieś schowany.
Pewnego wieczoru wróciłam z pracy – tak, mimo sześćdziesiątki na karku nadal pracuję w bibliotece – i zobaczyłam, jak Ania przestawia moje książki na półkach. „Tu będzie lepiej wyglądać”, rzuciła bez pytania. Poczułam wtedy ukłucie w sercu. To już nie był mój dom.
Przez długi czas tłumaczyłam sobie: „To tylko przejściowe. Pomagasz im stanąć na nogi.” Ale dni mijały, a ja coraz częściej czułam się jak intruz we własnych czterech ścianach. Nawet mój pies, Burek, zaczął spać pod drzwiami sypialni – jakby też szukał swojego miejsca.
Wczoraj wieczorem usłyszałam przez przypadek rozmowę Pawła i Ani:
– Moja mama chyba myśli, że to jej dom – śmiała się Ania.
– Daj spokój, przecież i tak nie ma dokąd pójść – odpowiedział Paweł.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek wcześniej. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Nad ranem podjęłam decyzję.
Dziś rano zaparzyłam sobie kawę w tym starym kubku, który odnalazłam na dnie szafki. Usiadłam przy stole i czekałam, aż wstaną. Kiedy weszli do kuchni, spojrzałam im prosto w oczy.
– Musicie się wyprowadzić – powiedziałam spokojnie.
Ania spojrzała na Pawła z niedowierzaniem.
– Co ty mówisz? Przecież nie mamy dokąd pójść!
– Macie pracę, macie znajomych. Możecie wynająć mieszkanie. Ja… ja już nie mogę tak żyć.
Paweł zaczął krzyczeć:
– Mamo! Jak możesz?! Po tym wszystkim?!
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Właśnie dlatego muszę. Bo już nie jestem tu sobą. Bo czuję się jak gość we własnym domu.
Zosia patrzyła na mnie wielkimi oczami. Chciałam ją przytulić, ale Ania zabrała ją do pokoju.
Pakowali się w milczeniu przez kilka godzin. Słyszałam szuranie walizek, trzaskanie drzwiami szafek. Burek siedział przy mnie i patrzył smutno.
Kiedy wychodzili, Paweł nawet na mnie nie spojrzał. Ania rzuciła tylko przez ramię:
– Jeszcze tego pożałujesz.
Zamknęłam za nimi drzwi i oparłam się o nie plecami. Po raz pierwszy od lat poczułam… ulgę? Smutek? Wolność? Wszystko naraz.
Przeszłam przez pusty korytarz do kuchni. Usiadłam przy stole i pozwoliłam sobie na łzy. Nie wiem, czy zrobiłam dobrze. Może jestem egoistką? Może powinnam była jeszcze poczekać?
Ale wiem jedno: dziś po raz pierwszy od dawna poczułam, że moje życie należy do mnie.
Czy naprawdę matka zawsze musi poświęcać siebie dla innych? Czy mam prawo być szczęśliwa – nawet jeśli oznacza to samotność?