Córka bez miłości: Opowieść o rodzinnych ranach, których nie widać

Już podchodziłam pod dom, gdy w torbie zadzwonił telefon. Wyciągnęłam go i odebrałam bratu. – Cześć, Tomek – powiedziałam, bez skrupułów używając jego dziecinnego przezwiska, choć dawno wyrósł na wysokiego chłopaka. – Nie zapomniałaś, że mama za tydzień ma urodziny? Jubileusz, nawiasem mówiąc – przypomniał mi. I bardzo dobrze, bo rzeczywiście wyleciało mi to z głowy.

Przez chwilę stałam przed drzwiami, słuchając jego głosu i czując, jak w mojej klatce piersiowej narasta znajome napięcie. – Wiem, Tomek. Coś wymyślę – odpowiedziałam szybko, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Odetchnęłam głęboko i weszłam do środka.

W przedpokoju unosił się zapach świeżo upieczonego chleba. Mama zawsze piekła chleb w soboty. To był jej rytuał, coś, co robiła dla siebie i dla Tomka. Dla mnie…? Zawsze miałam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do tej rodziny, kimś przypadkowym, kto pojawił się nie w porę.

– Magda! – usłyszałam jej głos z kuchni. Był chłodny, rzeczowy. – Zdejmij buty, bo znowu nabrudzisz.

Zsunęłam trampki i weszłam do kuchni. Mama stała przy blacie, krojąc warzywa na sałatkę. Jej ruchy były szybkie, precyzyjne. Nawet teraz, po tylu latach, nie potrafiłam odczytać z jej twarzy żadnych emocji.

– Dzień dobry – powiedziałam cicho.

– Dzień dobry – odpowiedziała bez uśmiechu. – Zjesz coś?

Pokręciłam głową. – Nie jestem głodna.

Przez chwilę panowała cisza. Słychać było tylko stukot noża o deskę do krojenia.

– Tomek dzwonił do mnie przed chwilą – zaczęłam niepewnie. – Przypomniał o twoich urodzinach.

Mama spojrzała na mnie przelotnie. – Tak, wiem. On zawsze pamięta o takich rzeczach.

Zabolało mnie to bardziej, niż powinnam się przyznać. Tomek był oczkiem w głowie mamy. Ja… byłam tylko Magdą. Zawsze za głośną, za cichą, za bardzo marzącą o czymś innym niż ona chciała.

Usiadłam przy stole i patrzyłam na nią ukradkiem. Miała ładne dłonie – mocne, spracowane. Kiedyś marzyłam, żeby mnie nimi przytuliła. Ale ona nigdy tego nie robiła.

– Co planujesz na urodziny? – zapytałam cicho.

Wzruszyła ramionami. – Nic szczególnego. Może przyjdzie ciocia Basia z wujkiem Jankiem. Tomek pewnie upiecze tort.

– A ja? – zapytałam nagle, sama zaskoczona własną odwagą.

Mama spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem. – Ty? Przecież zawsze jesteś zajęta swoją pracą i znajomymi.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Praca była moją ucieczką od tego domu. Znajomi – rodziną zastępczą, którą sama sobie wybrałam.

– Chciałabym coś dla ciebie zrobić – powiedziałam drżącym głosem.

Mama wzruszyła ramionami i wróciła do krojenia warzyw.

Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w swoim dawnym pokoju. Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. Ile razy jeszcze będę próbować zasłużyć na jej miłość? Ile razy jeszcze usłyszę, że jestem niewystarczająca?

Przypomniały mi się wszystkie te chwile z dzieciństwa: kiedy wracałam ze szkoły z piątką z matematyki i słyszałam tylko: „A czemu nie szóstka?”; kiedy płakałam po rozstaniu z pierwszym chłopakiem i słyszałam: „Nie przesadzaj, życie to nie bajka”.

Tomek miał inaczej. Mama tuliła go, chwaliła za każdą drobnostkę. Był jej dumą. Ja byłam jej rozczarowaniem.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy kolacji. Tata milczał jak zwykle, schowany za gazetą. Tomek opowiadał o studiach i planach na przyszłość. Mama słuchała go z uwagą, czasem uśmiechała się lekko.

– Magda też ma sukcesy – odezwał się nagle Tomek, patrząc na mnie znacząco. – Dostała awans w pracy.

Mama spojrzała na mnie chłodno. – To dobrze – powiedziała tylko.

Czułam się przezroczysta.

Po kolacji wyszłam na balkon i zapaliłam papierosa. Wiedziałam, że mama tego nie znosi, ale miałam to gdzieś. Potrzebowałam chwili dla siebie.

Nagle usłyszałam za sobą cichy szelest. Odwróciłam się i zobaczyłam Tomka.

– Magda… – zaczął niepewnie. – Wiem, że ci ciężko z mamą. Ale ona taka już jest…

– Nie tłumacz jej! – przerwałam mu ostro. – Całe życie próbuję ją zrozumieć! Może czas przestać?

Tomek spuścił wzrok.

– Może po prostu nie umie inaczej…

– A ja? Ja mam całe życie być tą niewidzialną córką?

Nie odpowiedział. Przytulił mnie mocno i poczułam ulgę. Przynajmniej on był po mojej stronie.

Przez następny tydzień przygotowywałam prezent dla mamy: album ze zdjęciami naszej rodziny. Chciałam pokazać jej, że mimo wszystko jestem częścią tej historii.

W dniu urodzin wszyscy zasiedliśmy przy stole. Mama otwierała prezenty: od Tomka piękny tort czekoladowy, od cioci Basi nowy szal, ode mnie album.

Przeglądała zdjęcia bez słowa. W pewnym momencie zatrzymała się na jednym: ja jako mała dziewczynka na kolanach taty, uśmiechnięta od ucha do ucha.

– Pamiętasz ten dzień? – zapytałam cicho.

Mama skinęła głową.

– Byłaś wtedy szczęśliwa…

Spojrzała na mnie dziwnie miękkim wzrokiem.

– Tak… chyba tak…

Przez chwilę wydawało mi się, że coś pękło w tej lodowej skorupie wokół jej serca. Ale zaraz zamknęła album i odłożyła go na bok.

Wieczorem siedziałam sama w swoim pokoju i myślałam o tym wszystkim. Czy kiedykolwiek poczuję się kochana przez własną matkę? Czy można nauczyć się kochać siebie bez tego pierwszego uczucia?

Może są rany, które nigdy się nie zagoją… Ale czy to znaczy, że nie warto próbować żyć dalej? Jak długo można czekać na miłość od kogoś, kto nigdy nie nauczył się jej dawać?