Niewidzialne Mury: Moje Życie w Bloku na Pradze i Walka o Własny Głos
– Znowu hałasujesz, Michał! – głos pani Zofii odbija się echem po klatce schodowej, kiedy wracam do mieszkania z siatką zakupów. – Ile razy mam ci powtarzać, że tu się mieszka, a nie urządza dyskoteki?!
Zaciskam palce na uchwycie siatki. Nie odpowiadam. Wiem, że cokolwiek powiem, tylko ją rozjuszy. Odkąd przeprowadziliśmy się z mamą na Pragę po rozwodzie rodziców, czuję się jak intruz we własnym domu. Blok z wielkiej płyty, szare ściany, wiecznie cieknąca rynna pod oknem i ta sama sąsiadka, która zawsze znajdzie powód, by mnie upokorzyć.
Mama jest wiecznie zmęczona. Pracuje na dwa etaty, a kiedy wraca, rzuca tylko krótkie „cześć” i zamyka się w swoim pokoju. Ojciec? Odkąd wyprowadził się do swojej nowej partnerki w Wilanowie, dzwoni raz na dwa tygodnie, żeby zapytać, czy „wszystko w porządku”.
Ale nic nie jest w porządku.
W szkole też nie jest lepiej. Nowa klasa, nowi ludzie, a ja – chłopak z blokowiska, bez markowych butów i z wiecznie podkrążonymi oczami – nie pasuję do nikogo. Siedzę sam na przerwach, udając, że czytam książkę. Czasem słyszę za plecami szepty: „To ten nowy z Pragi. Podobno jego stary zostawił rodzinę dla jakiejś laski”.
Wieczorami leżę na łóżku i słucham odgłosów zza cienkich ścian. Kłótnie sąsiadów, płacz dziecka piętro wyżej, telewizor u pani Zofii nastawiony na cały regulator. Czasem mam wrażenie, że te dźwięki są głośniejsze niż moje własne myśli.
Pewnego dnia wracam do domu wcześniej niż zwykle. Na wycieraczce czeka na mnie kartka: „Nie śmieć pod drzwiami! To nie chlew!”. Rozpoznaję charakter pisma pani Zofii. Czuję, jak narasta we mnie gniew i bezsilność. Chciałbym zapukać do jej drzwi i wykrzyczeć wszystko, co czuję – ale wiem, że nikt nie stanie po mojej stronie.
Wieczorem próbuję porozmawiać z mamą.
– Mamo…
– Co znowu? – pyta zmęczonym głosem.
– Pani Zofia znowu zostawiła mi kartkę…
– Michał, proszę cię… Nie mam teraz siły na sąsiadów. Musisz się nauczyć sobie radzić.
Zostaję sam ze swoim żalem. Wpatruję się w sufit i myślę o tym, jak bardzo brakuje mi kogoś, kto po prostu by mnie wysłuchał.
Kilka dni później spotykam na klatce schodowej pana Marka z trzeciego piętra. Uśmiecha się do mnie nieśmiało.
– Ciężko tu czasem, co?
Przytakuję.
– Ale wiesz… każdy tu coś dźwiga. Ja też nie miałem lekko. Może kiedyś pogadamy?
To pierwsza osoba od miesięcy, która mówi do mnie normalnie. Przez chwilę czuję ulgę – może nie jestem tu zupełnie sam?
Ale blok ma swoje zasady. Kiedy następnego dnia widzę panią Zofię rozmawiającą z moją mamą na korytarzu, słyszę urywki rozmowy:
– …on jest taki zamknięty…
– …może coś ukrywa…
– …trzeba mieć oko na takich…
Wracam do mieszkania i trzaskam drzwiami. Czuję się jak zwierzę zamknięte w klatce. Nawet mama patrzy na mnie podejrzliwie.
W weekend ojciec zabiera mnie do siebie. Jego nowe mieszkanie pachnie świeżością i drogimi perfumami jego partnerki, Magdy. Siedzimy przy stole w milczeniu.
– Jak tam w szkole? – pyta ojciec.
– Dobrze – kłamię.
– A mama?
– Pracuje dużo.
Magda uśmiecha się sztucznie.
– Na pewno się przyzwyczaisz do nowego miejsca. Praga to przecież taka „autentyczna” dzielnica!
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem albo płaczem – sam nie wiem.
Wracam do bloku jeszcze bardziej zagubiony niż wcześniej. Znowu te same twarze na klatce schodowej, te same szepty za plecami.
Któregoś wieczoru słyszę głośne krzyki za ścianą. Ktoś płacze, ktoś rzuca talerzami. Przez chwilę myślę o tym, żeby zadzwonić na policję – ale boję się reakcji sąsiadów. Wiem, że tu nikt nie wychyla się przed szereg.
Zaczynam pisać pamiętnik. Tylko tam mogę być sobą – opisać strachy, marzenia i tęsknoty. Piszę o tym, jak bardzo chciałbym mieć przyjaciela; o tym, że czasem boję się zasnąć; o tym, że czuję się niewidzialny.
Pewnego dnia znajduję pod drzwiami kolejną kartkę: „Zgłoś się do administracji – masz zaległość za wodę”. Mama płacze wieczorem w kuchni nad rachunkami. Chciałbym jej pomóc, ale jestem tylko dzieckiem.
W szkole nauczycielka pyta:
– Michał, czemu jesteś taki nieobecny?
Nie umiem odpowiedzieć.
Czasem myślę o tym, żeby po prostu uciec – gdziekolwiek, byle dalej od tych murów i ludzi, którzy widzą we mnie tylko problem.
Ale potem przypominam sobie słowa pana Marka: „Każdy tu coś dźwiga”. Może nie jestem jedyny? Może inni też czują się tak samo samotni?
Patrzę przez okno na szare podwórko i zastanawiam się: czy kiedyś znajdę miejsce, gdzie będę mógł być sobą? Czy naprawdę istnieje dom poza tymi niewidzialnymi murami? A może dom to coś więcej niż tylko cztery ściany?