Rozdzierająca decyzja o dziadku – jakby koty drapały moje serce
– Kinga, nie możesz tego zrobić! – głos mamy drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stałyśmy w kuchni, gdzie przez otwarte okno wpadał zapach lipy i dźwięk odległych dziecięcych śmiechów. W tej chwili świat wydawał się okrutnie obojętny na nasz dramat.
Miałam 38 lat, dwójkę dzieci i męża, który coraz częściej wracał do domu późno, zmęczony i rozdrażniony. Nasze życie w małym miasteczku pod Poznaniem było przewidywalne aż do dnia, gdy dziadek Jan – ojciec mojej mamy – zaczął się gubić w czasie i przestrzeni. Najpierw zapominał o drobnostkach: gdzie położył okulary, czy zamknął drzwi na klucz. Potem przyszły noce, kiedy wychodził z domu w piżamie, przekonany, że musi iść do pracy w mleczarni, choć od lat był na emeryturze.
Mama próbowała sobie radzić sama. Przez całe życie była silna – po śmierci taty to ona trzymała naszą rodzinę w ryzach. Ale teraz widziałam, jak jej ramiona się kurczą, jak coraz częściej przysiada na krześle i patrzy w okno bez słowa. Dziadek stawał się coraz bardziej nieprzewidywalny. Raz wylał wrzątek na rękę, innym razem próbował rozpalić ogień w piecu gazowym. Bałam się o niego, ale jeszcze bardziej o mamę.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Kinga, twój dziadek chodzi po ulicy bez butów. Mówi, że szuka tramwaju do Poznania.
Zebrałam dzieci do samochodu i pojechałam po niego. Znalazłam go na przystanku autobusowym. Siedział skulony, zmarznięty mimo letniego wieczoru. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko:
– Kingusia! Już wracamy do domu?
Wtedy poczułam ten ból – jakby stado kotów drapało mi serce od środka. Wiedziałam już, że nie damy rady sami.
Rozmawiałam z mamą długo tej nocy. Próbowałam tłumaczyć:
– Mamo, on może zrobić sobie krzywdę. Albo tobie! Przecież nie śpisz już po nocach…
– To mój ojciec! – krzyknęła przez łzy. – Nie oddam go do żadnego domu starców!
Ale ja już podjęłam decyzję. Znalazłam miejsce w prywatnym domu opieki pod Swarzędzem. Czysto tam było, pachniało obiadem i lawendą. Pielęgniarki uśmiechały się do starszych ludzi. Wiedziałam, że to najlepsze, co mogę zrobić dla wszystkich.
Dziadek nie rozumiał. Kiedy przyjechaliśmy tam razem z mamą i dziećmi, patrzył na mnie z wyrzutem:
– Kinga… wrócimy jeszcze dziś do domu?
Nie umiałam odpowiedzieć. Mama płakała całą drogę powrotną.
Od tego dnia wszystko się zmieniło. Mama przestała ze mną rozmawiać. W domu panowała cisza tak gęsta, że aż bolały uszy. Dzieci pytały:
– Mamo, kiedy dziadek wróci?
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
Mąż próbował mnie pocieszać:
– Zrobiłaś dobrze. Twoja mama by tego nie przeżyła.
Ale ja czułam się jak zdrajca.
Każda wizyta u dziadka była dla mnie próbą sił. Czasem był pogodny i opowiadał dzieciom historie z młodości. Innym razem patrzył na mnie z nieufnością:
– Dlaczego mnie tu zostawiłaś?
Mama zaczęła chorować – najpierw przeziębienie, potem zapalenie płuc. Odwiedzała dziadka rzadko, zawsze wracała roztrzęsiona. Pewnego dnia usiadła naprzeciwko mnie w kuchni i powiedziała cicho:
– Nie umiem ci wybaczyć.
Wtedy pękło we mnie coś na dobre.
Przestałam spać po nocach. W pracy byłam rozkojarzona, popełniałam błędy. Dzieci coraz częściej zamykały się w swoich pokojach. Mąż unikał rozmów o dziadku.
Pewnego popołudnia zadzwoniła pielęgniarka z domu opieki:
– Pani Kingo, tata miał dziś trudny dzień. Pytał o panią i bardzo płakał.
Pojechałam tam natychmiast. Dziadek siedział przy oknie i patrzył na kasztany za ogrodzeniem.
– Kingusia… zabierzesz mnie do domu?
Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem.
– Dziadku… bardzo cię kocham.
Nie wiem nawet, kiedy zaczęły płynąć mi łzy.
Wróciłam do domu późno wieczorem. Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty.
– Byłaś u niego?
– Tak.
– I co?
– Pytał o ciebie.
Spojrzała na mnie z bólem.
– Może powinnam była być silniejsza…
Nie odpowiedziałam. Każda z nas miała swoje winy i swoje żale.
Minęły miesiące. Dziadek przywykł do nowego miejsca – czasem nawet śmiał się z innymi pensjonariuszami. Mama powoli zaczęła odzyskiwać siły, choć między nami pozostała rysa, której nie potrafię zagoić.
Czasem budzę się w nocy i myślę: czy mogłam zrobić inaczej? Czy można być dobrą córką i dobrą matką jednocześnie? Czy wybierając bezpieczeństwo jednych, zawsze musimy ranić innych?
Może każdy z nas nosi w sobie takie drapiące koty…